sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział XVI

    "Weź się w garść! Rusz się i zacznij działać! To nic, robiłeś gorsze rzeczy. Nie możesz tak siedzieć i lampić się w lustro, musisz działać! Od tego zależy twoje życie!" Słyszałem swój własny głos. Był jednak dziwnie odległy, jakby ktoś stojący za szybą próbował do mnie mówić. Wszystko zniknęło. Nie było luksusowej łazienki, leżącego obok mnie trupa, Frunda, żadnego zlecenia, kałuży krwi. Zostało tylko moje odbicie w wielkim lustrze.

    Moje ręce przestały drżeć, oddech się uspokoił, serce już nie wyrywało się z piersi. Wszystko wróciło do normy. Poza jednym- moją świadomością, która utkwiła gdzieś pomiędzy zdrowym rozsądkiem a panicznym strachem. Wpatrywałem się pustym, obojętnym wzrokiem w moje odbicie. Jasne włosy były potargane i poplamione szkarłatnym płynem, podobnie jak twarz. Jedna kropla krwi spłynęła po moim policzku niczym łza a gdy dotarła do podbródka na chwilę się zatrzymała tylko po to by kontynuować swoją podróż, tym razem wolnym lotem. Jak kropla deszczu uderzyła o podłogę, nie wydając żadnego dźwięku. Panowała nieznośna cisza a w samym jej środku ja.

  "Morderca, morderca, morderca, morderca, morderca, morderca..." krzyczał mój umysł.

-Rusz się, no rusz!- krzyczały usta. Ciało nie słuchało ani umysłu ani głosu. Wciąż się nie poruszyłem.

    Nie pamiętam ile tam siedziałem, miałem wrażenie, że mijają godziny, lata, dekady. Tymczasem wszystko wydarzyło się prawdopodobnie w ciągu pięciu minut.

    Usłyszałem kroki i to wyrwało mnie z dziwnego stanu, w którym się znalazłem. Zmarszczyłem brwi odrywając wzrok od własnego odbicia. Ktoś się zbliżał. Schowałem się za drzwiami gotowy zaatakować każdego, kto spróbuje wejść do pomieszczenia. Jednak odgłos kroków zaczął cichnąć, a osoba która przechodziła tuż obok łazienki oddalała się. Zorientowałem się, że wstrzymuję oddech, więc wypuściłem powietrze z płuc. W duchu dziękowałem temu, kto wpadł na pomysł spaceru w okolicach pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Nie chciałem wiedzieć, co by się stało, gdybym został w tym stanie dłużej. A jeśli ktoś znalazłby mnie obok ciała ochroniarza? Zaczynało być niebezpiecznie i kończył mi się czas.

    Przełknąłem ślinę i ostrożnie spojrzałem w lustro. Byłem jeszcze bledszy niż zazwyczaj, miałem czerwone oczy, tak jakbym zaraz miał się rozpłakać, ale były całkiem suche, wręcz boleśnie. Podszedłem do umywalki, zmyłem zasychającą krew z twarzy, przetarłem oczy, przepłukałem spierzchnięte usta. Zmierzyłem ciało leżące obok wzrokiem i zdecydowałem, że muszę coś z nim zrobić. Chwyciłem za nogi i zaciągnąłem nieboszczyka do jednej z kabin. Puściłem wodę zatykając wszystkie ujścia i  w ten sposób już po chwili na podłogę zaczęła skapywać bezbarwna ciesz. Gdy kałuża zaczęła się powiększać i w końcu dotarła do krwistej plamy zabarwiła się na różowo. W podłodze było kilka dyskretnie ulokowanych otworów, odprowadzających wodę. Omijając bardziej zalane obszary podszedłem do drzwi i chwile nasłuchiwałem. Doliczyłem do trzydziestu i wciąż nic nie słyszałem. Wiedziałem, że naprzeciwko drzwi jest zamontowana kamera, dlatego wyszedłem z łazienki wycierając dłonie o koszulkę, jakby nic się nie stało. I ruszyłem w kierunku schodów pożarowych. nie rozglądałem się zbytnio, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Moim celem była teraz piwnica.

        W mojej głowie wciąż słyszałem cichy głosik "morderca, morderca, morderca..." Ale nie czułem nic. Żadnego strachu, podniecenia, obawy, nie miałem nawet wyrzutów sumienia. Głos w mojej głowie nie oskarżał, tylko stwierdzał fakt. A fakt, że byłem mordercą stał się tak oczywisty jak to, że byłem człowiekiem, jak to, że miałem na imię Olivier, jak to, że jestem mężczyzną, jak to, że żyję i oddycham. Głos nie oskarżał, głos informował o tym, że śmierć stała się częścią mnie. Zniknęły uczucia, pozostała pustka.

***

  Bez problemów doszedłem do schodów pożarowych. Szczerze mówiąc trochę zdziwiło mnie to, że nikogo po drodze nie spotkałem. Było pusto i strasznie cicho. Mimo, że starałem się zachowywać naturalnie jednocześnie wciąż pozostawałem czujny i nasłuchiwałem odgłosu kroków. Jednak panowała wręcz nieznośna cisza.

   Wyszedłem na schody i znów przypomniałem sobie plan budynku. Na schodach nie było kamer. Ruszyłem biegiem i już po chwili znalazłem się w piwnicy. Było ciemno a brudne korytarze oświetlały tylko stare, nagie żarówki, z których większość migała niebezpiecznie, jakby zaraz miały zgasnąć. Szedłem przed siebie aż udało mi się znaleźć główny wyłącznik prądu. Poszło zdecydowanie zbyt łatwo. Rozejrzałem się jeszcze chcąc się upewnić, że jestem sam. Pociągnąłem wajchę i w ułamku sekundy zalała mnie nieprzenikniona ciemność. Chwilę stałem w miejscu czekając aż moje oczy przyzwyczają się do braku światła. Niewiele to dało, ponieważ w piwnicy jedynym oświetleniem były wiszące żarówki. Wyciągnąłem przed siebie dłonie i ruszyłem powoli z powrotem na górę. Teraz musiałem znaleźć pomieszczenie monitoringu. Przecież dość sporo kamer zdążyło mnie uchwycić. Żeby pozostać bezkarnym musiałem usunąć wszystkie nagrania.

  Wyszedłem na schody, gdzie było odrobinę jaśniej ponieważ przez okna wpadało srebrzyste światło księżyca. Wciąż analizowałem w głowie wszystkie możliwości. Co zrobię z ludźmi, którzy staną mi na drodze? Najlepszym rozwiązaniem było pozbycie się wszystkich, którzy właśnie znajdowali się w budynku, ale gdy tylko o tym pomyślałem robiło mi się niedobrze, a przed oczami miałem odbicie mojej zmarnowanej twarzy w lustrze. A jeśli nie zdołam zabić? Co się ze mną stało? Przecież bez większego problemu pozbawiłem życia tych ochroniarzy kilka  dni temu. Co się do tego czasu we mnie zmieniło? Dlaczego tak bardzo się w tamtej chwili bałem?

   Stałem przed drzwiami do pokoju monitoringu. Gwałtownie otworzyłem drzwi ściskając w dłoni nóż. Zaskoczony bylem tym że... nikogo nie było. Pomieszczenie było niewielkie i kompletnie puste. Rozejrzałem się nerwowo ale nie zobaczyłem żywej duszy. Wszedłem do środka, zamknąłem drzwi i przez chwilę nasłuchiwałem. Wciąż nic. Zbliżyłem się do sprzętu i nie miałem pojęcia co dalej zrobić. Jak miałem usunąć nagrania, skoro przed chwilą wyłączyłem prąd i teraz nic nie działało? Geniusz. Nie mając żadnej koncepcji wyciągnąłem pistolet i na oślep strzelałem w miejsca na pulpicie, które wydawały mi się podejrzane. Gdy skończyły się naboje otarłem ręką kropelki potu z czoła. Co ja robiłem? Przecież tak właśnie wygląda panika! Nie miałem pojęcia co dalej. Wrócić do gabinetu Frunda czy lepiej upewnić się jakoś, czy zniszczyłem te nagrania. Tylko jak to sprawdzić? Cofnąłem się i oparłem plecami o drewniane drzwi. "Uspokój się i myśl! Zastanów się chwilę!" Po raz kolejny rozejrzałem się po pokoju.

   Co się stanie, jeśli nie zniszczyłem nagrań i ktoś je znajdzie. Tylko kto? W Jigoku policja nie działała najlepiej. Czy ktoś w ogóle przeprowadzi śledztwo? Będzie im się chciało bawić w szukanie dowodów, motywu i w końcu sprawcy? Raczej nie. W piekle jeśli ktoś chciał sprawiedliwości sam musiał się o nią postarać.

   Już wiedziałem co robić. Wyszedłem z powrotem na korytarz i po omacku udałem się w kierunku gabinetu Frunda. Nadchodził czas decydującego starcia.

***
  Siedział przy biurku, na którym stało kilka zapalonych świec. Przyglądał mi się z wyrazem kpiny i zrozumienia w oczach. Oparł łokcie na drewnianym blacie, splótł palce dłoni i oparł na nich głowę. W tym momencie wyglądał jak prawdziwy czarny charakter z książek lub filmów. I ten jego wzrok. Od początku wiedział co zamierzam, tego byłem pewien. Patrzył na mnie jak na bachora próbującego dać sobie radę w roli dorosłego. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że się uśmiechał. Zmarszczyłem brwi. Coś było nie tak. Wyciągnąłem nóż i powoli, bez słowa ruszyłem w jego kierunku.

 - Jesteś dokładnie taki jak on.- Jego niski ton głosu przerwał głuchą ciszę. Zatrzymałem się. O czym on mówił? Wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę i położył na biurku niezapisaną stroną do góry. - Możesz wybrać. Albo dowiesz się czegoś o sobie, albo po prostu mnie zabijesz.

 - Mogę dowiedzieć się czegoś o sobie, a potem cię zabić.- odparłem bez zastanowienia i zaraz tego pożałowałem. Nie mogłem dać się wciągnąć w jego grę! Postanowiłem po prostu poderżnąć mu gardło.

- Puki mnie nie zabijesz, nie pokażę ci tego zdjęcia.- wskazał palcem na papier. - Ale jeśli mnie zabijesz nie dowiesz się kim jest osoba na zdjęciu. Masz też trzecią opcję. Poczekasz w miejscu przez pół godziny, bo tyle czasu zostało do spotkania, które ma się tu odbyć. Po pół godzinie pojawi się tu wiele niezbyt przyjemnych osobistości. Zostaniesz ukarany za próbę pozbawienia mnie życia, ale pokażę ci zdjęcie i wszystko wytłumaczę. Wybieraj.

- Zamknij się.- syknąłem i znów zbliżyłem się do niego. Nawet nie drgnął. Nie bał się śmierci? Może po prostu był na nią gotowy? Może spodziewał się jej od dłuższego czasu?
 - Rozumiem, że jakieś zlecenie, bo pewnie pracujesz  dla kogoś, jest ważniejsze niż twoja przeszłość? Myślę, że...

- Gówno mnie obchodzi co myślisz!

   Skoczyłem na przód. Nie zauważyłem, że trzymał w ręce krótki, rozkładany nożyk. Wstał energicznie od razu przyjmując obronną postawę.

- Czyli wybrałeś.- uśmiechnął się do mnie obrzydliwie.

   Zacisnąłem szczęki i już chciałem zaatakować ale spóźniłem się o ułamek sekundy. Był pierwszy. Ruszył na mnie nie próbując się bawić, od razu skierował nożyk w kierunku szyi. Zrobiłem szybki skłon, półobrót i kopnąłem go w tył kolan. Zgiął się i upadł na ziemię, ale szybko odzyskał kontrolę nad sytuacją. Mimo swojej nadwagi ruszał się zadziwiająco szybko. Chwycił mnie za rękę, którą próbowałem go zranić, obrócił się i boleśnie ją wykręcił. Syknąłem i upuściłem nóż, ale zanim zdążył mnie zranić gwałtownie się uniosłem uderzając głową jego szczękę. Krzyknął i mnie pościł. Chwyciłem leżącą na podłodze broń za ostrze i bez zastanowienia rzuciłem w jego stronę. Trafiłem w ramię i zanim zdążył skrzywić się z bólu już byłem przy nim. Wyszarpnąłem nóż z jego ciała. Zamachnął się si ciął moje ramie, ale zdążyłem odskoczyć, więc rana nie była zbyt głęboka, ale bolała. Zmarszczyłem brwi, chwyciłem pewnie ostrze i zdecydowany zakończyć całą zabawę ruszyłem w jego kierunku. Znów zamachnął scyzorykiem ale lewą ręką uderzyłem jego przedramię zmieniając tor lotu ostrza. Jednocześnie płynnym ruchem przeciągnąłem moim nożem po jego krtani a gdy zaczął się dusić ciałem jeszcze raz tym razem rozrywając tętnicę.  Upadł na kolana dławiąc się własną krwią. Nie dał rady już nic powiedzieć. Zdążył tylko uśmiechnąć się kpiąco, jakby mówił "no dzieciaku, miałeś cholerne szczęście" . Po chwili już nie oddychał.

   Stałem przez pół minuty i wpatrywałem w leżące zwłoki. Udało mi się. Zabiłem jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Jigoku i wbrew pozorom wcale nie było to takie trudne. Uśmiechnąłem się na myśl o nagrodzie. Już miałem wychodzić, kiedy o czymś sobie przypomniałem.

  Na blacie biurka leżała biała kartka.  Chwilę kłóciłem się sam ze sobą w myślach. Wziąć ją i zobaczyć kto jest na zdjęciu czy odejść w niewiedzy? Ciekawość zwyciężyła. Wolnym krokiem zbliżyłem się do mebla i drżącą dłonią chwyciłem zdjęcie. To co zobaczyłem zaskoczyło mnie. Na zdjęciu znajdował się mężczyzna w wieku około 40 lat. Miał dziwnie przystrzyżone, blond włosy i duże niebieskie oczy. Jego twarz zdobił delikatny, zadbany zarost, jednak było w nim coś delikatnego. Stał na jakimś podeście i wygłaszał przemówienie. Musiał być kimś ważnym. Ludzie dookoła niego byli ubrani w garnitury lub piękne suknie. Zdjęcie zdecydowanie było zrobione w Edenie.

  Prawdopodobnie wyrzuciłbym je gdyby nie to, że coś w tym mężczyźnie wydawało mi się znajomego a poza tym niepokoiły mnie słowa Frunda: "Albo dowiesz się czegoś o sobie, albo po prostu mnie zabijesz." Przez krótką chwilę nawet żałowałem, że nie wybrałem tej pierwszej opcji. Przecież nie byłem nawet pewien kiedy są moje urodziny. Moja przeszłość, moje pochodzenie. Dlaczego tak bardzo się wyróżniałem? Czemu nie wyglądałem jak inni mieszkańcy Jigoku? Czy to możliwe, że ten człowiek...

   Upadłem na kolana. Powróciło dziwne uczucie. Jednocześnie obce ale tak jakby znajome. Uczucie nieogarniętego strachu. Wszystko zaczęło jakby wirować mimo, że stało w miejscu. Nogi miałem jak z waty ale udało mi się wstać i ruszyć w kierunku wyjścia. To uczucie z łazienki powróciło. Było czymś jakby napadem paniki. Trzęsłem się. Na przemian było mi gorąco i zimno. Czułem jak po moim czole spływają krople potu. Teraz miałem tylko jeden cel: wydostać się z budynku.

***
  
  Wyszedłem na ulicę i zaczerpnąłem powietrza. Do moich płuc dostał się nieprzyjemny, gorzki smog i dym wydobywający się z kominów obskurnych domów. Zachwiałem się na nogach i wsparłem o brudną ścianę budynku. Stałem tak przez chwilę próbując uspokoić oddech. Gdy zrozumiałem, że nie uda mi się tak łatwo powrócić do normalnego stanu chwiejnym krokiem ruszyłem przed siebie.  Nie chciałem przyciągać uwagi przechodniów, ale gdy znalazłem się na głównej ulicy nie mogłem uniknąć wlepionych we mnie ciekawskich spojrzeń. Może nie byłem pobrudzony krwią ale ledwo stałem na nogach, zataczałem się i potykałem jakbym był porządnie pijany. Nie... ludzie mi się nie przyglądali. Przecież takie widoki w Jigoku należały do normy. Pijani ludzie plątający się bez celu po ulicach nie byli niczym interesującym. Ale miałem wrażenie, że oczy wszystkich zwrócone były w moim kierunku. Widziałem, albo raczej zdawało mi się, że widzę, spojrzenia przepełnione nienawiścią i niemym oskarżeniem. Wszystko było niewyraźne, jakby za mgłą. Szum nieznośnie drażnił bolącą głowę. Tłum zamienił się w bezkształtną masę i tylko oczy pozostawały wyraźne. Te oczy które bez słów oskarżały mnie o całe zło tego świata.

  Zasłoniłem dłońmi uszy, zacisnąłem powieki i ruszyłem biegiem w kierunku wąskiej dróżki. Pod zamkniętymi powiekami czułem pieczenie i zaraz ciepła kropla spłynęła po moim policzku. Nie mam pojęcia jakim cudem nie wpadłem na nikogo na zatłoczonej ulicy. Bałem się. Byłem przerażony jak nigdy w życiu. Serce łomotało boleśnie w piersi, zachłannie łapałem każdy oddech, który przez zanieczyszczone powietrze miał gorzki smak. Smak porażki, przegranej. Smak śmierci. Bałem się śmierci? Dlaczego? Przecież mi się udało.

  Żałosna twarz odbita w gładkiej tafli lustra. Moja twarz.

  Przyspieszyłem jeszcze mocniej zaciskając powieki. Chciałem uciec, zniknąć, umrzeć.

  Bałem się śmierci, czy niecierpliwie na nią czekałem? 

     Nie wiedziałem co się dzieje, moje policzki były całkiem mokre od deszczu łez. Zniknąć, żeby to się skończyło. Nieokiełznany strach. Strach przed wszystkim. Przerażające spojrzenia ludzi. 

  Chciałem tylko zniknąć, czy to tak wiele? 

  W końcu o coś uderzyłem. Coś miękkiego. Po chwili zdałem sobie sprawę, że uderzyłem o kogoś. Poleciałem w tył w ostatnim momencie otwierając oczy i wyciągając ręce by zamortyzować upadek.  Przez chwilę siedziałem tak z walącym sercem i patrzyłem na osobę, na którą wpadłem. Duże czarne oczy przyglądały mi się ciekawie. Nie było w nich nienawiści. Poczułem, że kocham te oczy właśnie za ten brak niemego oskarżenia i wyrzutów. Była w nich tylko troska. I spokój. Spokój pomieszany z niepokojem. Jak tak odmienne uczucia udało mi się dostrzec w tym spojrzeniu? Nie wiem. Może przez ten dziwny stan w którym się znalazłem. 

  Nad oczami brązowe, rozczochrane włosy zasłaniały czoło, a na policzkach można było dostrzec lekki, młodzieńczy zarost. Chłopak był dość dobrze zbudowany. Na pewno lepiej ode mnie, ale trudno być bardziej mizernym niż ja. 

  Znałem go. Bardzo dobrze. Wlazł z butami w moje życie nie pytając o pozwolenie.

- Olivier.- usłyszałem chłopięcy głos. - Co ty tu robisz? I co ci się do cholery stało? Płaczesz?

  Klęknął i zbliżył się odrobinę. Ja odruchowo odsunąłem się o tę samą odległość. Wciąż mi się przyglądał. Tym razem w jego oczach dostrzegłem przerażenie, ale wciąż nie było nienawiści. Zastanawiałem się jak muszę teraz wyglądać. Prawdopodobnie miałem źrenice rozszerzone do granic możliwości nie tylko przez półmrok panujący dookoła ale także przez pulsującą w moich żyłach adrenalinę. Moja twarz była mokra od łez. Ciągle czułem na brodzie zbierające się krople, które po chwili niepewności skapywały na mokry asfalt. Wciąż miałem przyśpieszony oddech a powietrze łapałem lekko otwartymi ustami. 

 -Hej... - powiedział delikatnie znów próbując się do mnie zbliżyć. Wyglądał jakby stał przed dzikim zwierzęciem, które w każdej chwili mogło uciec. - Uspokój się. Nic ci nie grozi. Po prostu się nie ruszaj.

  Nie ruszyłem się. Nagle opuściły mnie wszystkie siły i nie mogłem zrozumieć jak w tym słabym ciele moje serce bije tak energicznie. Desmont wciąż się zbliżał. Centymetr  po centymetrze. Powoli i ostrożnie. Gdy był już wystarczająco blisko położył dłoń na moim ramieniu i lekko wbił palce w kurtkę, prawdopodobnie po to, żebym nie uciekł. Nie drgnąłem. Patrzyłem na niego moim błędnym wzrokiem ale nie potrafiłem się skupić na żadnym szczególe. Moje oczy błądziły po jego sylwetce jakby czegoś szukając. Nie mam pojęcia czego. Znów był odrobinę bliżej i jego druga ręka również wylądowała na moim ramieniu. 

   Co się ze mną działo? Dlaczego nie potrafiłem się opanować? Przecież zawsze uchodziłem za oazę spokoju. Więc, co było nie tak?

   Poczułem, że obejmuje mnie rękami i delikatnie ściska. Nie drgnąłem, nie potrafiłem się poruszyć. 

- Nie bój się. -szepnął mi do ucha. - Już wszystko dobrze. Jestem tu, okej? Nie masz się czego bać. - powtarzał jak jakąś modlitwę. Łzy przestały płynąć. Świat przestał wirować a ból głowy minął. W uszach już mi nie szumiało. Pozostało tylko to dziwne otępienie. Lekko napiąłem mięśnie a on widocznie to wyczuł bo odsunął się lekko nie puszczając moich ramion. Patrzył mi prosto w oczy swoim zdeterminowanym spojrzeniem. Znów się zbliżał. Tym razem drgnąłem ale nie odsunąłem się. Czekałem. Czułem na mokrych policzkach jego ciepły oddech, zaraz potem jego ciepło. 

  Lekko, delikatnie mnie pocałował. Zupełnie jakby bał się, że zniszczy coś wyjątkowo kruchego. Odsunął się na pewną odległość i znów patrzył mi prosto w oczy. Był wystarczająco blisko, żebym czuł jego ciepło i na tyle daleko, że powstała między nami chłodna pustka. Powoli podniosłem ręce i objąłem go. Wbiłem palce mocno w jego płaszcz i ostatnimi siłami przyciągnąłem do siebie. Nigdy nikogo nie przytulałem. Nikogo oprócz Maxa. Znów zacząłem płakać jednak tym razem nie bałem się. To uczucie, to było coś zupełnie innego.

- Proszę.- szeptałem.- Proszę cię, zostań ze mną. Boję się. Boję się, że to się powtórzy.

   Mamrotałem trochę bez sensu. Dziwne myśli rodziły się w mojej głowie a usta niezdarnie próbowały ubrać je w słowa. Siedzieliśmy tak przez kilka minut. Ja przytulałem go, a on mnie. Czułem ciepło, czułem bliskość ale najważniejsze było to, że nie czułem strachu.

- Co ty tu robisz?- zapytałem go gdy uspokoiłem się na tyle, by mówić z sensem.

- Szukałem cię.- odpowiedział. - Ostatnio jak zniknąłeś znalazłem cię nieprzytomnego na ulicy. Zapowiada się zimna noc, martwiłem się. 

- Dziękuję.- uśmiechnąłem się i mocniej go ścisnąłem. - Zamieszkaj ze mną, gdy już wyjdziemy z bidula.

    Po mojej propozycji przez chwilę panowała głucha cisza. Niema prośba zwisła między nami. W końcu zareagował.

- Hej!. -odsunął się gwałtownie. - Skąd ty chcesz wziąć pieniądze na jakieś lokum? Poza tym, nie wiem, czy to nie jest zbyt.. odważna decyzja.

- Kasę mam, nie musisz się martwić. -spuściłem wzrok. - To co masz zamiar ze sobą zrobić gdy już skończysz 18 lat?

- Nie wiem. -przyznał szczerze.

- To zamieszkajmy razem. 

- Słuchaj. Wracajmy do bidula. Musisz odpocząć, opowiesz mi co się stało, przemyślisz sprawę. 

- Dobrze.- zgodziłem się, chociaż wiedziałem, że zdania nie zmienię. Wiedziałem też, że Desmont się zgodzi. Pomógł mi wstać. Oparłem się o niego i ruszyliśmy do tego obskurnego sierocińca, który na chwilę obecną był dla nas domem.

     KONIEC I CZĘŚCI
_______________________________________________
 No i się udało :D
Napisałam. Mam wrażenie, że rozdział nie jest jakiś wyjątkowo dobry i trochę nijaki jak na zakończenie ale nic lepszego nie udało mi się naskrobać :/
I nie, to nie koniec. Będę kontynuowała to opowiadanie, no chyba że uważacie, że jest słabe i nie ma sensu dalej tego ciągnąć.


Jak zwykle liczę na komentarze. Dajcie też znać o czym chcielibyście czytać.

Pozdrawiam
Koneko :*

4 komentarze:

  1. Jak zawsze przyjemnie się czyta,genialne opowiadanko.Czekam na ciąg dalszy ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieźle, naprawdę. Przepraszam za moją, dość długą nieobecność. Wszystkie rozdziały już nadoiłam :)
    Jak zawsze umiesz wywołać u mnie radość z każdej przeczytanej część. Nie każdemu się to zdarza, tak więc wielkie brawa dla Ciebie i Twojej twórczość :)
    Czekam na kolejną część ;)
    Miłych Świąt i worka weny pod choinkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojeju, wciąż tu jesteś :D Tak się cieszę, że są osoby (może ze 2 xD) które to czytają <3
      I dziękuję za komentarz, postaram się pisać coraz lepiej :)
      Dziękuję za życzenia. Wesołych, rodzinnych świąt i góry prezentów <3

      Pozdrawiam :*

      Usuń