środa, 2 grudnia 2015

Krótka historia małego kaprala (snk)

Bardzo wymowny tytuł  xD  Opowiadanie jest tak właściwie kontynuacją spin-offa "Choice with no regrets" w którym przedstawiona jest historia kaprala. Tak więc jeśli nie czytałeś to wynocha i wróć jak przeczytasz bo pełno spoilerów. Nie mam zamiaru pisać dalszych części, no chyba że będziecie chcieli to postaram się coś naskrobać. Jeśli coś przeskrobałam z charakterem Levi'a to dajcie znać, bo kapral musi być kapralem!
Nie ma paringów... Ciężko jest znaleźć opowiadanie o Levi'u bez łączenia go z Erenem, Hanji albo, o zgrozo, z Petrą lub Mikasą.. ._. Jego charakter ni jak mi nie pasuje do wątków romantycznych. No skoro nie mogłam znaleźć takiego opowiadania to sama sobie napisałam, a co! :D  
______________________________________

Krew zmieszana z deszczem, krzyk rozpaczy, ryk umierających tytanów.

 Levi siedział na sporej skrzyni w ruinach niedużego zamku. Było to dokładnie to samo miejsce w którym zatrzymali się jadąc na wyprawę za mury. Jego pierwszą wyprawę za mury. Ostatnią wyprawę Isabelle i Farlana. Jeszcze kilkanaście godzin temu siedział w tym miejscu, na tych samych skrzyniach a obok niego radośnie uśmiechała się Magnolia a Farlan w milczeniu obserwował innych zwiadowców. Ciężko było uwierzyć, że minął dopiero jeden dzień. Niesamowicie długi, ciężki, bolesny dzień.

   Jedną nogę miał opuszczoną a drugą stopę opierał na skrzyni. Na kolanie wsparł łokieć a na dłoni ułożył głowę. Jego postawa mogla wyrażać co najwyżej... znudzenie. Jadł niespiesznie kawałek chleba patrząc pustym wzrokiem na zimne ściany budynku.
   
 Był sam. Nie było już Isabelle, nie było Farlana. Tylko dlaczego nie potrafił uronić ani jednej łzy? Przecież byli jedynymi ludźmi w jego życiu, których mógłby nazwać przyjaciółmi. Wszyscy trzej wychowali się w tych pieprzonych slumsach, tam się też poznali, chociaż Levi wiedział doskonale, że ciężko z nim wytrzymać to jednak oni wciąż przy nim trwali. Było im ciężko, ale życie w podziemiu nie mogło być proste. Codziennie walczyli o jedzenie, o pieniądze, o przetrwanie. Marzyli by w końcu wydostać się z tej zatęchłej dziury. Mięli dość slumsów. Dość śmierci, dość biedy. Zazdrościli ludziom, którzy urodzili się "na górze" ponieważ tamci mięli wszystko: pieniądze, rodziny, względne bezpieczeństwo i przede wszystkim słońce i świeże powietrze!

    Podziemny dystrykt był pierwszym pomysłem na jaki wpadła ludzkość po pojawieniu się tytanów. Wykorzystano sieć jaskiń aby wybudować tam miasto- miejsce gdzie ludzie mogliby bezpiecznie żyć nie martwiąc się o tytanów na powierzchni. Ale nie przewidzieli problemu, z którym dane było im się mierzyć- brak światła słonecznego. Bez światła nie było mowy o uprawie jakichkolwiek roślin, bez roślin nie dało się hodować zwierząt. Zaczął panować głód i ludzie masowo chorowali na wszelkiego rodzaju choroby kości. W końcu zdali sobie sprawę z tego, że życie pod ziemią jest niemożliwe więc wybudowali trzy potężne mury: Maria, Rose i Shina. Wszyscy chcieli wydostać się na powierzchnie ale nie wszystkim się to udało. Wielu zostało pod ziemią.

    Społeczeństwo się rozwijało, a wraz z tym rozwojem pojawiło się nowe zagrożenie: ludzie. Wojsko walczyło z przestępczością, ale jak wiadomo nikt nie chciał być złapany, a za zabójstwo groziła jedna kara: kara śmierci. Przestępcy, często nie mając wyboru, uciekali pod ziemię. Coraz więcej brudu gromadziło się w dystrykcie. Po jakimś czacie zamknięto schody, na powierzchni wprowadzono obywatelstwo i ten kto zszedł na dół z własnej woli mógł wrócić, ale jeśli ktoś urodził się w slumsach nie miał możliwości żyć na górze.

    Levi wielokrotnie wydział śmierć swoich "towarzyszy". Ludzi z którymi łączyły go pewnego rodzaju może nie więzi ale coś na kształt wzajemnych korzyści. Często sam zabijał walcząc o przetrwanie w tym niebezpiecznym miejscu. Spotkał Farlana, któremu początkowo nie ufał. Później pojawiła się wiecznie uśmiechnięta Isabelle. Połączyło ich wspólne marzenie- musieli wydostać się z tego piekła. I udało im się! Ba! z podziemia trafili od razu za mury. Zasmakowali prawdziwej wolności i Levi chcąc nie chcąc musiał przyznać, że tę wolność pokochał. Gdy tylko znalazł się po drugiej stronie bramy, gdy przed nim nie było już żadnej granicy. To uczucie, gdy siedział na koniu, gdy wiedział, że zwierze może go zabrać gdziekolwiek sobie zażyczy. Czół na skórze blask słońca, włosy rozwiewał wiatr a niebo spotykało się z ziemią daleko przed nim- na linii horyzontu. Był wolny. Byli wolni. Ale ta wolność nie trwała długo.

   Na jego oczach dwie najważniejsze w jego życiu osoby pokryły się czerwoną cieczą w rękach ogromnych potworów. Krew. Pamiętał morze krwi i znikające postacie naiwnej Isabelle i inteligentnego Farlana. Pamiętał, jak zatrzymał się przy głowie przyjaciółki i delikatnym gestem zamknął otwarte oczy. Wtedy też nie płakał. Pamiętał jak rzucił się na Erwina, chciał go zabić, musiał się zemścić bo to przez niego ta dwójka umarła. Przecież gdyby wiedział, że dokumenty były fałszywe, nie zostawiłby przyjaciół. Ta burza była szansą na zabicie Erwina i powodzenie ich misji. Otrzymaliby obywatelstwo, żyliby wolni w murach, nie musieliby martwić się o jedzenie, nie musieliby wciąż walczyć. Ruszył po swoją wolność ufając przyjaciołom, zostawiając ich w tyle. Gdy wrócił nie żyli. Zginęli na marne, bo pieprzone dokumenty okazały się być fałszywe.Mimo nienawiści, złości i żalu wciąż nie uronił ani jednej łzy.

   Może po prostu nie potrafił płakać? Przecież był Ackermanem, jeśli choć odrobinę przypominał Kenny'iego, którego pamiętał, to bardzo prawdopodobne było to, że nie umiał płakać. W tej chwili chciał zalać się szczerymi łzami, chciał krzyczeć, lamentować, walić głową w ścianę. Ale tylko siedział i wpatrywał w kawałek czerstwego chleba w dłoni z pozornie obojętną i niewzruszoną postawą.. Został sam. Znowu.

- Udało Ci się przeżyć. - usłyszał czyjś głos przed sobą. Nie podniósł wzroku, nawet nie drgnął. Wiedział kto przed nim stoi. Hanji Zoe, która jeszcze wczoraj tak entuzjastycznie gawędziła z Isabelle a potem chwaliła jego umiejętności i błagała o wyjawienie kilku sztuczek, dzięki którym tak dobrze opanował sztukę posługiwania się trójwymiarowym manewrem. Ta podejrzanie przyjazna kobieta była chyba kapitanem któregoś składu, nie był pewien, nie obchodziło go to.

 - Dlaczego nie ma tu Isabelle i Farlana?- zapytała cicho, chociaż pewnie znała odpowiedź. Usiadła na ziemi obok skrzyni na której znajdował się Levi, oparła plecami o chłodną ścianę starego zamku. Podciągnęła kolana pod brodę i spojrzała z dołu na nowego członka korpusu. - Nie żyją, prawda? Teraz ty cierpisz, prawda?

   Z jej oczu popłynęły łzy. Mężczyzna w końcu na nią spojrzał mrużąc lekko oczy. Nie rozumiał dlaczego obca kobieta płacze. W pewnym sensie go to irytowało. Był zajęty własnymi myślami, analizował całą sprawę po raz enty a ona tak po prostu przylazła, stwierdziła, że jemu też jest smutno i zaczynała ryczeć? No czysty geniusz. 

- I czego ryczysz? Przecież nawet ich nie znałaś.

- Przyniosłam Isablle ciastka. - Otarła niechlujnie twarz ręką i wyciągnęła nieduży woreczek.- Wczoraj jej smakowały, więc pomyślałam, że mogę dać jej resztę, na umilenie drogi powrotnej. - pociągnęła nosem i schowała głowę między kolanami i ramionami. Brunet przyjrzał jej się dokładniej. Miała brązowe włosy spięte w niechlujny kucyk, nie była pięknością ale brzydka też nie była. Po prostu przeciętna. Na twarzy miała okulary, które widocznie przeszkadzały jej w ocieraniu łez i wydzielin kapiących z nosa. Tak niechlujnie... jak to możliwe, że nie brzydziła się smarkać we własny rękaw? A jeśli potem poda komuś rękę? Levi zdecydował, że nigdy w życiu nie poda Hanji ręki. Nie chciał nawet wyobrażać sobie jak wygląda jej pokój w siedzibie korpusu albo nawet jej cywilne ciuchy. Była po prostu obleśna.

   Ale z drugiej strony gdy tak przyglądał się łzą, które wylewała za jego towarzyszy, za ludzi, których nie znała stwierdził, że jest jej mimo wszystko wdzięczny. On znał Isabelle i Farlana dość długi czas, na pewno dłużej niż siedząca po jego prawej stronie brunetka. Mimo tego, że był z nimi zżyty, że czuł pewnego rodzaju łączącą ich więź to nie potrafił płakać. Chciał. Tak bardzo chciał, ale nie potrafił. Był zimnym skurwysynem, który nie umiał odpowiednio pożegnać przyjaciół.

- Dziękuję. - mruknął Levi wpatrzony w szarą ścianę przed nim. - zasługiwali na to, żeby ktoś ich opłakiwał. Ja nie uroniłem ani jednej łzy.

   Mimo, że jego ton był zimny i mógł wydawać się obojętny, to Hanji poczuła dziwne ciepło. Spojrzała zaciekawiona na mężczyznę, który zdecydowanie był jedną wielką zagadką.

   Przybył z podziemia - tyle wiedziała o jego przeszłości. Pojawił się niespodziewanie, przeszedł razem ze swoimi przyjaciółmi przyśpieszony trening przed pierwszą misją. Podobno gdy tylko chwycił miecze nie potrzebował już żadnych innych instrukcji. Ciął idealnie - nie za głęboko ani nie za płytko. Gdy atakował był tak szybki, że nie dało się dostrzec jego ruchów. Trzymał broń nieregulaminowo i można by się spodziewać że z takim powierzchownym przygotowaniem nie miał szans przeżyć pierwszej misji. Przecież ona sama szkoliła się najpierw trzy lata w korpusie szkoleniowym a gdy już dołączyła do zwiadowców na pierwszą misję za mury pojechała dopiero po kolejnych dwóch latach. Jednak on został wysłany na mur po niecałym miesiącu! Zdecydowanie cała ta trójka była bandą nie zwykle utalentowanych geniuszy. Jednak, został tylko on. Znała jego imię ale nikt nie wiedział jak ma na nazwisko. Rzadko się odzywał, zazwyczaj siedział w cieniu. Jego wzrok mógłby zabijać.

     Przed wyprawą Hanji ani razu z nim nie rozmawiała. Słyszała plotki o grupie przestępców wcielonych do korpusu, ale jakoś nigdy nie nadarzyła się okazja. Poza tym Zoe interesowała się tylko tym, co było ciekawe, i tajemnicze. Kochała rozwiązywać zagadki a przed wyprawą nie widziała w Levim nic tajemniczego. Dopiero gdy zobaczyła go w akcji i gdy usłyszała plotki o tym, jak sam zabił czterech tytanów zauważyła jak wiele niewyjaśnionych pytań jest związanych z jego osobą.  Gdzie nauczył się posługiwać trójwymiarowym manewrem? Jak Eriwn go znalazł? Gdzie uczył się walczyć? Jak poznał Isabelle i Farlanda? Jakim sposobem ta dwójka z nim wytrzymywała? Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć charakter Bruneta. Wczoraj, gdy próbowała zacząć rozmowę bez ingerencji Farlana i Isabelle pewnie nie odezwałby się nawet słowem. Wszyscy, którym udało się przeżyć dzisiejszy dzień znali już jego mordercze spojrzenie. Nie wyglądał, jakby miał zamiar nawiązywać znajomości a do Erwina zwracał się baz jakiegokolwiek szacunku, ignorował to, że Smith był od niego straszy stopniem. Patrzył na wszystkich z góry, chociaż podobno był niski. Hanji nie mogła ocenić jego wzrostu puki nie stanie obok niego.

    Mimo że to Levi tak tak ją interesował to jej łzy wcale nie były na pokaz. Szczerze cierpiała z powodu śmierci tej dwójki, ponieważ byli na prawdę dobrze zapowiadającymi się żołnierzami . A Isabelle była taka słodka i na prawdę przyjazna. Kobieta spojrzała na paczkę ciastek, którą wciąż trzymała w dłoni i jakby dopiero teraz dotarły do niej słowa Leviego. Podziękował jej. Zimnym, obojętnym, pozornie znudzonym tonem, ale podziękował. Zdała sobie sprawę, że wszyscy naokoło już traktowali go jak wywyższającego się gbura bez uczuć. Ale jego śmierć towarzyszy na prawdę zabolała i tylko jej pokazał swoje prawdziwe uczucia. W pewnym sensie zaufał jej i otworzył się przed nią.

    Uśmiechnęła się i spojrzała na zamyślonego mężczyznę. Tyle pytań odnośnie jednej osoby siedzącej tuż obok niej i niechętnie przeżuwającej resztkę chleba. Hanji uwielbiała zagadki a jedna znajdowała się na skrzyni po jej lewej stronie. Zagadka, która zainteresowała Erwina. Teraz interesowała również ją.

***

- Z lewej strony biegnie odmieniec!- krzyczał któryś z żołnierzy. Levi kątem oka widział przerażenie na twarzach pozostałych zwiadowców. Irytowało go to. W porównaniu do niego oni wstąpili do korpusu z własnej woli. Poza tym jeśli już tak bardzo chcieli być w wojsku bez problemu mogli grzać dupy za Shiną w żandarmerii lub ewentualnie na murach w Oddziałach Stacjonarnych. Teraz się biedaczyska bali. No po prostu żal dupę ściska. Wymyślili sobie ratowanie ludzkości to niech ją teraz ratują a nie szczają w gacie.

   Odmieniec wyjątkowo szybko się zbliżał ale jakoś nikomu nie uśmiechało się stanąć do walki. Zmierzali właśnie z powrotem w stronę murów. Ta wyprawa była jedną wielką porażką i z tego co Levi usłyszał od jednego z kaprali wynikało, że połowa żołnierzy wysłanych za mur wąchała już kwiatki od spodu. Trudno się dziwić, przez tę burzę nie było możliwości by misja się powiodła. A skoro nawet Isabelle i Fralan polegli... Może nie dorównywali mu siłą, ale na pewno nie byli słabi. Właśnie zdał sobie sprawę w jakie bagno się wpakował.

   Przemierzali właśnie stosunkowo płaski teren. Zero drzew, żadnych budynków czy chociażby ruin. Trójwymiarowy manewr jednak nie był tak doskonały jak początkowo sądził, w tych warunkach walka z tytanem była praktycznie niemożliwa. Może on by sobie poradził, ale te żółtodzioby przerażone widokiem nadbiegającego odmieńca nie miałyby szans. Poza tym wszyscy rozglądali się naokoło mając nadzieję, że może towarzysz ruszy do ataku, dzięki czemu reszta nie będzie musiała ryzykować. Ale nikt nie atakował. Wszyscy popędzali konie wciąż w tym samym kierunku. "Jak bydło" pomyślał nowy członek korpusu. Już miał zawrócić konia i sam zająć się potworem, ale gdy tylko odwrócił się w stronę odmieńca zobaczył, że jednak ktoś odważył się zaatakować. Usłyszał dziki okrzyk i zobaczył burzę brązowych włosów. Ruszył za resztą oddziału nie spuszczając wzroku z walczącego żołnierza.

   Kobieta (Levi założył że to musiała być kobieta po długich włosach spiętych w niedbały kucyk) sprawnie zaczepiała stalowe linki o ciało tytana okrążając go i jednocześnie dezorientując. Gdy potwór wyciągnął rękę chcąc ją zaatakować zmieniła tor lotu, uniosła ostrza i bezbłędnie cięła kark olbrzyma, który zatoczył się i zaraz upadł na ziemię. Szatynka chwile stała na monstrualnym cielsku i coś krzyczała machając mieczem w stronę przejeżdżającego oddziału. Zaraz tuż obok niej zjawił się koń na którego sprawnie wsiadła i ruszyła w stronę pozostałych zwiadowców.

   Właśnie w tej chwili Levi zdał sobie sprawę, że zna tę kobietę. Te dzikie okrzyki, nieporadnie zaczesane włosy i przede wszystkim okulary na nosie. Ta gadatliwa pierdoła jechała dokładnie w jego stronę. Westchnął niezadowolony i spojrzał przed siebie. Na horyzoncie już widać było mur, chociaż z tej odległości wydawał się być maleńki. Wracał. Tylko że sam. Najgorsze było to, że nie tylko on stracił kogoś bliskiego. Prawdopodobnie większość z otaczających go zwiadowców wracała sama. To go irytowało. Ich zmarnowane twarze, oczy opuchnięte litrów łez wylanych w nocy, zgarbione postawy. Trochę jakby każdy z nich afiszował się tym, że cierpi. "Straciłem najlepszego przyjaciela! Idioci! Nie widzicie jak cierpię?! Macie mnie pocieszać i mi współczuć!" To właśnie wyczytywał z ich zachowań. Pieprzeni egoiści. Ale z drugiej strony, trudno było im się dziwić, bo w końcu on sam stracił najbliższych, ale mimo to nie chciał, żeby inni zobaczyli jego słabość. Skoro wszyscy uważali go za nieczułego kryminalistę to niech tak zostanie. W ten sposób będzie o wiele łatwiej.

- Leviii! - usłyszał za sobą irytujący głos. Hanji Zoe. Ona jako jedyna nie wyglądała jak żywy trup. Nie odwrócił się w jej stronę ale mógłby przysiąc, że właśnie macha entuzjastycznie w jego stronę. W nocy to ona opłakiwała śmierć Isabelle i Farlana. A może kłamała? Z niewiadomych mu przyczyn dziewczyna usilnie starała się do niego zbliżyć, a z doświadczenia, którego nabył w podziemiu, Levi wiedział, że to może być niebezpieczne. Musiał trzymać brunetkę na dystans. Nie znał jej i dopóki nie uzyska konkretnych informacji nie mógł jej zaufać. Jeśli kiedykolwiek będzie jeszcze potrafił komuś zaufać.. ale to inna sprawa.

- Widziałeś to, prawda?!- zaczęła zrównując swojego konia z wierzchowcem Leviego. Mężczyzna patrzył przed siebie i nie odwrócił się do niej nawet na ułamek sekundy. Słyszał jednak jej przyspieszony oddech i dziwny chichot wydobywający się z jej ust. Skrzywił się nieznacznie.

- Patrzyłeś jak zabijałam tego odmieńca, więc musiałeś widzieć.- kontynuowała niezrażona tym, że wciąż ją ignorował. - Bez żadnych drzew  czy budynków, tak świetnie poradzić sobie z tytanem! Kyaaa! Już nie mogę się doczekać aż zdejmę następnego! I to czyste cięcie! Zobacz no, nawet munduru nie poplamiłam sobie krwią! - mówiła coraz szybciej, co jakiś czas tracąc oddech. - może tobie nie dorównuje, to jak wczoraj pokonaliście tą trójkę to jednak był majstersztyk, ale ja też sobie radzę! Mam nadzieję, że natkniemy się na jeszcze jednego zanim dotrzemy do muru. Tak bardo chcę walczyć. To adrenalina. Tak to zdecydowanie adrenalina! Szkoda, że nie widziałeś jak podczas ostatniej wyprawy za mury...

- Nie przeszkadzam wam?- Levi usłyszał kolejny znajomy głos obok siebie. I tym razem nie zaszczycił swojego rozmówcy nawet spojrzeniem. Erwin Smith. Dziękował mu właśnie w duszy za to, że przerwał nieskładny monolog tej wariatki. Bruneta na prawdę gówno interesowało to, co wydarzyło się na ostatniej wyprawie. Spodziewał się usłyszeć więcej o "czystych cięciach"  i dowiedzieć kilku szczegółów na temat śmierci pewnie sporej ilości tytanów. Cholera! Uświadomił sobie właśnie, że mimowolnie słuchał tej roztrzepanej okularnicy.

- Oczywiście, że przeszkadzasz! - Prawie krzyknęła kobieta.- Właśnie opowiadałam Leviemu o tym jak...

- Rozumiem. - znów jej przerwał i  Levi znów podziękował mu w myślach. - Ale muszę przekazać wam ważną wiadomość. A dokładnie twojemu niezbyt rozmownemu towarzyszowi.- Zapewne teraz zerknął wymownie na Bruneta. Zapewne, bo ten wciąż przyglądał się rosnącemu przed nimi murowi. Nie miał zamiaru z nikim gadać.

- Masz rację.- wtrąciła Hanji.- Nie jest zbyt rozmowny.
Blondyn westchnął i kontynuował.

- Levi, gdy tylko znów znajdziemy się za murami to jedziemy prosto do głównej siedziby. Nie chciałbym, żebyś się gdzieś zapodział podczas wjazdu do miasta, zwłaszcza, że może być to trochę niebezpieczne. - zrobił krótką pauzę czekając na reakcję Leviego...  nie doczekał się. Milczenie i obojętna mina bruneta sprawiły, że Smith już nawet nie chciał próbować.

- Hanji- zwrócił się do brunetki - Przypilnuj go gdy będziemy wjeżdżać do miasta. Ma dojechać do głównej siedziby.

- Tak jest!- krzyknęła dziewczyna. No i świetnie. Teraz to się jej już na pewno nie pozbędzie.

    Levi miał zamiar wykonać rozkaz. No... może na swój sposób, ale wykonać. Chciał skorzystać z tego, że Erwin nie sprecyzował polecenia. Uśmiechnął się w duchu, ale jego twarz wciąż miała ten sam znudzony wyraz. Wciąż wpatrzony w ogromny szary mur, do którego wciąż się zbliżali. Na szczęście już nie długo a znajdą się w mieście. Dojedzie do pieprzonej siedziby, pozbędzie się trajkoczącej "towarzyszki" i będzie miał już na wszystkich wyjebane.

   Potrzebował odciąć się od zwiadowców na jakiś czas. Nie, nie chciał uciekać, bo wiedział że skończyłoby się to dla niego albo więzieniem albo, co gorsza, zesłaniem z powrotem do podziemia. Teraz, gdy już zasmakował świeżego powietrza, gdy przyzwyczaił się do ciepłego dotyku promieni słońca na twarzy, gdy nie musiał martwić się o to, czy kolejnego dnia będzie miał co włożyć do ust, nie wyobrażał sobie powrotu do tej zatęchłej dziury. Dlatego nie mógł uciec od zwiadowców. Poza tym nie chciał uciekać. Mimo wielu wad i wielu irytujących ludzi naokoło, po pierwszej wyprawie, która zakończyła się tak tragicznie, musiał przyznać, że podoba mu się tutaj. Mógł zabijać, bez względu na konsekwencje. Może nie ludzi, ale tytanów. Levi zdecydowanie kochał zabijanie.

   Dlatego nie chodziło mu o ucieczkę. Po prostu chciał się oderwać od wojska, na krótką chwilę. Na jedną noc. Przejść po mieście, poprzyglądać się ludziom, porządnie napić. Od czasu gdy Erwin wyciągnął ich z podziemnego dystryktu Levi nie miał okazji wyjść poza obszar głównej siedziby korpusu. Na początku mu to nie przeszkadzało, zwłaszcza że góra zapewniała mu coraz to nowa zajęcia każdego dnia. To też irytowało. Była to pewnie zasługa samego Erwina. To irytowało jeszcze bardziej. No ale jakoś przetrwał bez większych problemów. Teraz był pewien, że jeśli spędzi najbliższą noc zamknięty w jednym z baraków przeznaczonych dla nowych kadetów to zwariuje, chociaż sam nie wiedział, czy już czasem nie zwariował. No bo jaki człowiek o zdrowych zmysłach mógł stwierdzić, że podoba mu się w tej cholernej jednostce złożonej z samobójców?

  Hanji wciąż o czymś trajkotała jednak, gdy przechodzili przez bramę z powrotem do miasta zamilkła. Levi w końcu na nią spojrzał i kompletnie nie rozumiał nagłej zmiany. Kobieta mocno przygryzła wargę a jej usta zamieniły się w wąską, bladą kreskę. Miał wrażenie, że cała zbladła. Wyprostowała się w siodle ale w jej oczach można było dostrzec ból. Tak jakby szła na śmierć: wyprostowana, dumna, pokazująca swoją wyższość ale jednocześnie głęboko w duszy przerażona. Dyskretnie rozejrzał się naokoło. Wszyscy żołnierze zamilkli. Jedni, silniejsi, tak jak Zoe dumnie podnieśli głowy. Inni skulili się w siodłach, zupełnie jakby chcieli zniknąć, a na ich twarzach malował się ból, strach i poczucie winy. Uniósł lekko brew i próbował zrozumieć dziwne zachowanie członków korpusu. Gdy przekroczyli bramę i znaleźli się w mieście wszystko stało się jasne.

- Zobacz... gdy wyjeżdżali było ich o wiele więcej.- Usłyszał fragment rozmowy dwóch kobiet.

- Tak. A te wozy... Ta góra trupów...

- Za nasze pieniądze zabijacie kolejnych żołnierzy! Gdzie tu jest logika?! Korpus Zwiadowców już dawno powinien zostać zlikwidowany.- krzyczał gruby, niski mężczyzna. Kilku młodszych mu potakiwało i równie zawzięcie wygrażali dowódcy.

- Mamo? Dlaczego jest ich tak mało? -spytał mały chłopczyk swojej matki, która trzymała go na rękach.- Tak bardzo chciałem widzieć jak wracają, a wszyscy są smutni.

- Bo wielu z nich umarło synku- cierpliwie tłumaczyła kobieta.- Wciąż jeżdżą za mury, chociaż wiedzą, że to nam nie pomoże. Niepotrzebnie wielu młodych ludzi umiera.

- A ja mógłbym zostać zwiadowcą? - w oczach dziecka pojawił się nagle błysk.

- Nie kochanie. Jeśli chciałbyś wstąpić do wojska nie zabronię ci, ale nie pozwolę ci zostać jednym z tych samobójców.

   Jakiś facet podbiegł do Levi'a i chwycił go za nogę.

- No i no? Znaleźliście sposób na pokonanie tych pieprzonych tytanów? coś mi się wydaje, że nie! Oddajcie nam nasze pieniądze! Oddajcie, naszych bliskich, którzy nadaremnie umarli!

   Brunet zaklął pod nosem i bezceremonialnie kopnął mężczyznę. Ten upadł na ziemię widocznie zaskoczony. Kilku innych już chciało rzucić się na Levi'a ale gdy tylko napotkali jego spojrzenie zatrzymali się, a na ich czołach pojawiły się drobne kropelki potu.

- Postaraj się opanować.- szepnęła do niego Hanji. - Jeśli jakiś się do ciebie przyczepi po prostu zignoruj, w końcu zawsze odpuszczają.

  W odpowiedzi cmoknął zirytowany.Mógłby przysiąc, że gdy wyjeżdżali z miasta było o wiele mniej ludzi. Czyli te sukinsyny przyszły tu oglądać ich porażkę. Siedzieli tu, zamknięci za tymi cholernymi murami, nie robili nic, po prostu żyli. Na prawdę czuli się bezpieczni? Przecież od tytanów oddzielała ich tylko jedna, szara ściana, która na dobrą sprawę mogłaby zostać zburzona. Levi czuł, że kiedyś do tego dojdzie. Kiedyś mur runie a ci wszyscy idioci nie będą mieli szansy się obronić. W ten sposób ludzkość upadnie.
W tym momencie coś uderzyło bruneta w głowę. Odwrócił się w stronę, z której nadleciał nieznany pocisk i zmierzył tłum wściekłym spojrzeniem. Dostrzegł jeszcze kilka przedmiotów, prawdopodobnie kamieni lecących w stronę innych zwiadowców. Jeszcze tego cholera brakowało! Jacyś idioci korzystali z chwili anonimowości wśród tłumu i postanowili pokazać jak bardzo nienawidzą korpusu. Tacy zwykli buntownicy, którzy potrafili działać tylko gdy stali pośród masy ludzi i nikt nie znał ich tożsamości. Mógłby się założyć, że jeśli któryś z żołnierzy złapał by takiego delikwenta to niedoszły buntownik posikałby się w gacie ze strachu i przez pół godziny przepraszał i obiecywał, że to już nigdy się nie powtórzy. 

 Złapał lecący w jego stronę nieduży kamień. Spojrzał na pocisk a następnie w tłum. Udało mu się dostrzec mężczyznę, który go zaatakował. Tan natychmiast zbladł gdy zdał sobie sprawę, że został zauważony. Cofnął się o krok, odwrócił i uciekł. Levi zaklął w myślach. Zaczynał powoli rozumieć Erwina.

 To bydło siedziało i bezpiecznie grzało dupy za murami. Oczywiste było to, że jeśli ludzkość nie znajdzie sposobu na zlikwidowanie tytanów to prędzej czy później wszyscy zostaną pożarci. Zwiadowcy działali. Tylko zwiadowcy działali. Cała reszta wmawiała sobie, że święte Maria, Rose i Shina ich obronią. Jak to możliwe, że nie czuli się upokorzeni? Nie czuli się jak ptak w klatce, który już nigdy nie wzbije się w powietrze? Przecież odgrodzili się od niebezpiecznego świata zewnętrznego i trwali w tym złudnym poczuciu bezpieczeństwa. W dodatku wyzywali jedynych ludzi, którzy mięli na tyle odwagi, bądź byli na tyle głupi, żeby działać. Levi zrozumiał. Potrzebowali informacji, musieli znaleźć sposób na pokonanie tytanów. Jak inaczej mięli zrobić krok naprzód jeśli nie dzięki wyprawom za mury? Żaden zwiadowca nie umarł na darmo. Śmierć każdego była ważnym kawałkiem układanki, kolejnym etapem przybliżającym ludzkość do odzyskania zranionej dumy i wolności. Ci niezadowoleni wieśniacy tego nie rozumieli. On sam nie był pewien, czy to słuszny wybór, ale innej drogi nie było. Mogli iść naprzód po trupach albo stać w miejscu i czekać na śmierć. Wbrew pozorom nie trudno było podjąć decyzję. 

 - Za każdym razem tak jest.- Usłyszał szept Hanji po swojej lewej stronie. - Dlaczego oni nie rozumieją? Przecież nie mamy wyboru!

  Nie odpowiedział. W głosie kobiety słychać było smutek i bezradność. Mimo, że walczyli. Mimo, że wciąż szli naprzód to wciąż zastanawiali się, czy to co robią jest słuszne. Każdy z nich. To dlatego gdy przekroczyli bramę miasta natychmiast spochmurnieli. Znów w ich umysłach pojawiło się pytanie:" Czy było warto?" 

 Jakaś starsza kobieta zaczepiła młodego chłopaka jadącego za Levim. 

- Mój syn Robbert Kreug też jest zwiadowcą.- zaczęła dłuższy wywód.- To miała być jego pierwsza misja na mur. Nie mogę go nigdzie znaleźć. Możesz mi chłopcze powiedzieć, gdzie jest? Może jedzie na wozach z zaopatrzeniem. To jest możliwe, prawda? Jest mniej więcej w twoim wieku, przystojny, ma czarne włosy. Proszę, powiedz mi gdzie go znajdę.

- Przykro mi, ale na tę chwilę nie mogę udzielić pani żadnych informacji.- chłopak starał się mówić obojętnym, formalnym tonem, ale jego głos się załamał. Levi już wiedział. Niejaki Robbert Kreug nie żył. Prawdopodobnie jadący za nim żołnierz był dla niego kimś ważnym. Może przyjacielem? Brunet wywnioskował to słysząc drżący głos młodego. Kobieta też chyba zrozumiała, bo bez słowa odsunęła się od chłopaka. Ta cisza wyrażała więcej niż najgłośniejszy krzyk. Ból matki, która straciła syna.

  Im dalej od bramy się znajdowali tym mniej ludzi ich otaczało. Levi odetchnął głęboko. Jeśli tak miały wyglądać wszystkie powroty to on chyba podziękuje. Zbyt wiele irytujących sytuacji jak na jeden dzień.  Hanji wciąż milczała. Odkąd wjechali do miasta powiedziała do niego tylko dwa krótkie zdania. Był z tego powodu bardzo zadowolony. Gdyby jeszcze musiał ciągle słuchać tego wnerwiającego głosiku to najpierw uciszył by ją a potem cały ten pierdolony tłum. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku.

***

  Pod główną siedzibą korpusu nie było tłumów. Pojedynczy ludzie którzy przyglądali się oddziałowi przekraczającemu bramy przypominali raczej przechodni, który natrafili na ciekawe widowisko w drodze do domu lub do karczmy. Nie rzucali wyzwisk, nie mieszali żołnierzy z błotem. Po prostu przyglądali się i smętnym wzrokiem szacowali ilość strat. Tak, widać było po ich twarzach, że są świadomi tego, jak wielu zwiadowców tym razem zginęło. W przeciwieństwie do rozwścieczonego tłumy przy bramach miasta przechodnie zachowywali swoje opinie na ten temat dla siebie. I bardzo dobrze. Skoro nic nie robili to mogliby chociaż dać spokój ludziom, którzy próbowali działać.  

  Wjechali na spory plac przed starym zamkiem, w którym rezydowali zwiadowcy. Levi rozejrzał się naokoło i zsiadł z konia. Panowało zamieszanie, żołnierze odprowadzali zwierzęta do stajni lub ci wyżsi stopniem powierzali opiekę nad nimi nowym rekrutom. Brunet podszedł do młodej dziewczyny ciągnącej za sobą konia.

- Ej, młoda!- zawołał za nią. Dziewczyna odwróciła się w jego stronę trochę przestraszona tonem jego głosu. Gdy napotkała jego spojrzenie natychmiast zbladła. 

- S.. Słucham?- jąkała się. 

- Zabierz tego konia do stajni.- mruknął do niej Levi, wcisnął uzdę do ręki dziewczyny i nie mówiąc nic więcej ruszył w kierunku bramy oddzielającej siedzibę korpusu od reszty miasta. 

- Tak jest! - mógłby przysiąc że mu zasalutowała, chociaż byli równi stopniem, może nawet ona stała wyżej w hierarchii. Nie przejmował się tym. Był już pewien, że nie spotka go nic nieoczekiwanego gdy usłyszał ten strasznie irytujący głos,  którego właścicielka towarzyszyła mu w drodze powrotnej. 

- Na prawdę jesteś strasznie niski. - stwierdziła stając przed nim Hanji.- Ile masz wzrostu? Cholera, jestem od ciebie wyższa? - przybliżyła się i ręką starała porównać ich wzrost.
   Zoe dotychczas nie miała okazji stać obok Leviego. Rozmawiała z nim kilka razy w ciągu tej tragicznej wyprawy, ale za każdym razem siedział. Na koniu, na skrzyni lub na podłodze. Słyszała o tym, że nowy nabytek korpusu jest niski, ale żeby aż tak? Różniło ich dobre 10cm. Gdy tak stał przed nią wyglądał naprawdę marnie: podkrążone oczy, znudzona mina a do tego był wyjątkowo drobny. Gdyby Hanji zobaczyła go na ulicy a ktoś powiedziałby jej, że ten człowiek jest jednym z najsilniejszych członków oddziału, dałaby sobie rękę uciąć, że to tylko żart. Wyśmiałaby takiego delikwenta i poradziła, żeby więcej nie pił. Jak to często w życiu bywa powinna nie mieć już ręki... Widziała go w akcji i mogłaby zaryzykować stwierdzenie, że jest silniejszy niż Erwin lub nawet Mike.  Poza tym właśnie była świadkiem tego, jak kazał dowódcy jednego z oddziałów odprowadzić swojego konia... Pani kapral bez sprzeciwu wykonała polecenie i jeszcze mu zasalutowała, mimo że był zwykłym rekrutem. Ta kobieta musiała widzieć go pierwszy raz na oczy i nie wiedzieć, że stoi wyżej niż brunet.
   Wyglądało na to, że  Levi nie zamierza słuchać nikogo, poza Erwinem. Nie bardzo wiedziała co takiego Smith powiedział brunetowi, że udało mu się zaciągnąć go do korpusu i jeszcze nakłonić do wykonywania rozkazów. Tajemniczy rekrut sprawiał wrażenie niezależnego i dumnego, a jak wiadomo w wojsku dumę trzeba schować do kieszeni a z niezależnością najlepiej jest się rozstać. Nie ważne czy to w Żandarmerii, Oddziale Stacjonarnym czy tu, u zwiadowców, zasady obowiązywały takie same: niżsi stopniem słuchają się tych stojących wyżej w hierarchii i nie ma się tu nad czym rozwodzić. Mimo to nie potrafiła wyobrazić sobie Levi'a salutującego, krzyczącego z zapałem "tak jest, sir!" i grzecznie wykonującego rozkaz.

  Jeszcze raz mu się dokładnie przyjrzała. Od nóg, poprzez wąskie biodra i drobne ramiona aż do głowy i zobaczyła ten wzrok. Mogłaby przysiąc, że byłby w stanie zabić samym spojrzeniem. Ktoś słabszy od niej mógłby zejść na zawał przez samo patrzenie na niewysokiego mężczyznę. Ponadto jego twarz wciąż nie wyrażała nic poza znudzeniem, chociaż w oczach szalała najprawdziwsza burza. Kobieta uśmiechnęła się niepewnie i mimowolnie cofnęła o krok. Nawet na nią zadziałało, chociaż uważała się za silną. Jeszcze nigdy nikt nie patrzył na nią w taki sposób. Mogłaby wręcz chwycić do ręki tę przerażającą aurę i rządzę mordu.
- Skoro już się pośmiałaś to możesz zrobić pieprzony w tył zwrot i zejść mi z oczu. - zwrócił się do niej lodowatym tonem. Mówił to w taki sposób, że po każdym wypowiedzianym słowie Hanji czuła na plecach ciarki. Każdy normalny człowiek bez wahania spełnił by polecenie i już nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby stanąć mężczyźnie na drodze, ale Zoe na pewno nie należała do grona osób określanych mianem "normalnych". Uśmiechnęła się a w jej oczach pojawiła się dziwna iskierka, a jej twarz przybrała wyraz, jak stwierdził Levi: "osoby równo pojebanej". 

-W końcu się odezwałeś! - prawie krzyknęła. Cholera, rzeczywiście. Od ich ostatniej rozmowy, która miała miejsce w ruinach zamku za murami Levi nie wypowiedział ani jednego słowa. I nie tyczyło się to tylko Zoe. Erwina też starał się ignorować. Miał dosyć ludzi, bo przez ludzi cierpiał. Już wiedział co musi zrobić aby przetrwać w oddziale. Najważniejsze to odgrodzić się od innych grubym murem tak jak ludzkość odgrodziła się od tytanów. Najprostsza i najskuteczniejsza metoda, a poza tym jego zimny i obojętny charakter sprzyjał tego typu działaniom. W sumie ten mur powstałby nawet gdyby Levi się o to nie starał. Jednak teraz po prostu puściły mu nerwy kiedy...

- Aż tak cię wkurza, gdy ludzie komentują twój wzrost? Przecież jesteś taki słodki. 

- Zamknij się, bo nie gwarantuje ci, że przeżyjesz. - mówił powoli, głosem pozornie opanowanym ale jednocześnie wprost ociekającym jadem. Odwrócił się w stronę bramy i próbował ignorować kobietę, która cholera wie czemu ruszyła za nim.

- Ej, nie musisz być od razu taki nie miły. - mruknęła doganiając go i wyrównując swoje kroki z jego. - Poza tym niby gdzie się wybierasz? Erwin wydał rozkaz i na twoim miejscu nie ignorowałabym go.

- Erwin kazał dojechać prosto do głównej siedziby korpusu.- odpowiedział znudzony. Jeśli już raz się do niej odezwał nie widział sensu w olewaniu jej pytań puki były w jakiś sposób sensowne. Zmienił taktykę. Skoro humor Hanji znów uległ zmianie to istniała możliwość, że wznowi swój irytujący monolog. Może, jeśli będzie jej odpowiadał to nie zaleje go nieskładnym potokiem słów wyrwanych z kontekstu. -Więc tu jestem, przyjechałem prosto do głównej siedziby, nie zawieruszyłem się po drodze, więc gdy już wykonałem rozkaz mogę robić co chcę. 

- Czyli? Co chcesz zrobić? Masz zamiar wyjść do miasta, prawda? Nie chcę nic sugerować, ale w tym momencie jest to trochę niebezpieczne zwłaszcza, że masz na sobie mundur. Widziałeś ten tłum przed bramą! Ludzie muszą się trochę uspokoić i wtedy bez problemu będziesz mógł pozwiedzać okolicę.

- Gówno mnie to obchodzi. 

   W towarzystwie szatynki stanął przed bramą odgradzającą oddział od reszty miasta. Na jego drodze stanęli dwaj wartownicy. Stosunkowo młodzi, prawdopodobnie nie brali udziału w wyprawie, ale co go to obchodziło. Chciał tylko przejść. 

- Gdzie się wybieracie? -zapytał niższy chłopak. Mimo, że nie był wysoki, to jednak przewyższał Levi'a o pół głowy. 

- Zastanów się przez chwilkę gdzie mogę się wybierać skoro stoję przed tą bramą. Gdy już skończysz myśleć powiedz komu tam chcesz, że poszedłem na spacer. - Levi zrobił krok w przód, jednak żołnierz wyciągnął miecz i zagrodził brunetowi drogę. Pewnie poczuł się urażony słowami mężczyzny. Biedactwo. To miało być wojsko? Ciepłe kluchy a nie zwiadowcy, skoro obrażali się o coś takiego.

- Zaraz... Hajni! Jednak wróciłaś! - odezwał się drugi chłopak i z uśmiechem na pulchnej twarzy uściskał kobietę. - Szczerze się martwiłem, gdy zobaczyłem jak niewielu was wróciło. Co się tak właściwie stało?

  Levi rzucił Zoe zirytowane spojrzenie, ale się nie odezwał. Skrzyżował ręce na piersi i czekał cierpliwie. Szatynka rozpromieniła się. Ta reakcja mogła oznaczać, że mężczyzna w pewnym sensie jej zaufał! Skoro znała jednego ze strażników to na pewno uda jej się przekonać żołnierzy, żeby odpuścili. W tej prostej sprawie zdał się na jej pomoc! O tak, Zoe! Nie zawiedź tego karzełka, bo taka okazja może się już nie powtórzyć!

- Długo by opowiadać. - zaszczebiotała trochę zmienionym głosem. Levi westchnął. Czekał cierpliwie. Nie chciał wdawać się w bójki zaraz po powrocie z wyprawy, zdecydowanie wolał załatwić sprawę pokojowo. Może ta natrętna okularnica ich przekona i w końcu się na coś przyda. - W każdym razie mam do ciebie ogromną prośbę Mark. Nie przepuściłbyś mnie i tego krasnala- tu wskazała ruchem głowy na Leviego- do miasta? Mamy na prawdę pilną sprawę do załatwienia.

- Ta sprawa z rozkazu dowódcy? - spytał niepewnie chłopak.

- Nie.- mruknęła Hanji.

- Wybacz kochana, ale Keith nie pozwolił nikogo wypuszczać aż do jutra. 

- No ale nie zrobisz tego jednego, malutkiego wyjątku, dla mnie?

- Wiesz doskonale jaki on jest. Jeśli się dowie to...

- Sikasz w majtki na samą myśl o tym co zrobi wasz gówniany dowódca.- wtrącił się Levi.

- Niby jakim prawem obrażasz dowódcę? Kim ty w ogóle jesteś, żeby się tak do mnie odzywać? - Chłopak schylił się żeby przeczytać oznaczenie na mundurze.- Zwykły rekrut... I ty myślisz, że masz prawo teraz wyjść z obszaru siedziby korpusu? Chyba śnisz malutki. 

- Odsuń się cholerna okularnico. - mruknął Levi do Hanji. Ta posłusznie spełniła polecenie. Już czuła, że szykuje się niezła jatka.

- Ty też się odsuń.- wtrącił się niższy. - Nigdzie nie przejdziesz.

- A założymy się?

- Osz tym, mała szumowino. - warknął pulchniejszy, który prawdopodobnie nazywał się Mark. Zacisnął rękę w pięść i zamachnął się. Levi schylił się lekko zwinnie unikając ciosu. Chłopak młócąc ręka powietrze zachwiał się ale brunet to wykorzystał. Chwycił drugą rękę Marka i boleśnie ją wykręcił w tył całkowicie go unieruchamiając. A tyłu w jego kierunku ruszył niższy chłopak, ale Levi kopnął go w splot słoneczny. Poszkodowany otworzył usta próbując złapać oddech. Zgiął się w pół i upadł na kolana wciąż rozpaczliwie starając się zaczerpnąć powietrza. Z ust na drogę zaczęła skapywać jego ślina a w oczach pojawiły się łzy. Na ten widok unieruchomiony Mark zaczął się wyrywać.

- Nie szarp się bo źle trafię i będziesz wąchał kwiatki od spodu.- poinformował go Levi obojętnym tonem. Chłopak w momencie znieruchomiał i przełknął głośno ślinę.  Niski zwiadowca uderzył go bokiem ręki w szyję tuż obok ucha. Pod Markiem momentalnie ugięły się kolana i od spotkania jego twarzy z glebą nie dopuścił Levi wciąż trzymający jego rękę. Położył delikatnie ciało nieprzytomnego wartownika na ziemi i znów spojrzał na drugiego chłopca, któremu właśnie udało się zaczerpnąć powietrza. brunet otrzepał ręce, nie zerknął nawet na stojącą za nim Zoe tylko przeszedł przez bramę w kierunku miasta.

   Szatynka dogoniła go co chwila obracając się i sprawdzając stan dwóch chłopców, którzy stanęli na drodze niewłaściwej osobie. 

- Po co za mną leziesz?- spytał Levi rozglądając się. Wyglądał jakby czegoś szukał. 

- Erwin kazał mi ciebie pilnować.- zaśmiała się.- To było coś! W takim tempie unieruchomić dwóch większych od siebie przeciwników. Pewnie długo to ćwiczyłeś, co? Nauczysz mnie kiedyś? 

   Zatrzymał się i chwycił ją za przód munduru. Musiała się schylić, żeby ich twarze znalazły się na jednym poziomie.

- Nie musisz mnie niańczyć, dam sobie radę. Jesteś denerwująca i gadasz od rzeczy. Najchętniej pozbyłbym się ciebie tu i teraz ale...

- Ale?

   Puścił ją znów ruszył przed siebie.

- Jesteś kimś ważniejszym niż ci dwaj. Poza tym jako jedna z nielicznych nie prężysz się przed Erwinem i nie robisz z siebie pieprzonej ofiary. Tylko czemu uczepiłaś się akurat mnie?

- Bo jesteś zagadką.- przyznała szczerze. -A ja kocham tajemnice. I wiesz co? Wydaje mi się, że zbytnio się od siebie nie różnimy. 

   Nie odpowiedział. Szedł zamyślony a ona uśmiechała się głupio u jego boku. Dobrali się. Jak ogień i woda.

______________________________________________
  No dobra, jest mój one-shot chociaż nie skończony... Tak, wiem miało nie być kontynuacji ani nic takiego, tyle że żeby napisać końcówkę potrzebuje czegoś a mianowicie mangi po polsku :/ Wciąż czekam aż mi ją przyślą, a nie chcę napisać nić co by się nie trzymało kupy. Jeśli was zainteresowało to będziecie musieli poczekać i resztę albo dopiszę do tego posta albo skończę już w nowym.

Dajcie znać, czy chcielibyście wiedzieć co będzie dalej i jak myślicie, gdzie Levi tak bardzo chciał pójść. xD

Pozdrawiam
Koneko :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz