Rozdział I
Jak co dzień obudziłem się
około godziny siódmej. Słońce za oknem świeciło dość jasno i
mogło by się wydawać że na zewnątrz panuje piękny, letni
poranek. Nic bardziej mylnego. Był to środek stycznia. Może tej
zimy nie było śniegu, ale za to mrozy panowały nieziemskie.
Wstałem i jak zwykle udałem się jeszcze w piżamie do wielkiej
jadalni. Rozejrzałem się naokoło i stanąłem w kolejce po
posiłek.
Nigdy nie znałem moich rodziców.
Miałem niesamowite szczęście że trafiłem tutaj, do domu dziecka.
Najprawdopodobniej urodziłem się w Jigoku, jak zresztą większość
przebywających tu starszych, czy młodszych dzieci. Zawsze chciałem
być w centrum uwagi lecz najprawdopodobniej przez moją skłonność
do bójek i przede wszystkim dość niespotykaną jak na mój wiek
siłę zostałem, można powiedzieć, odrzucony przez rówieśników.
Wychowawcy w sierocińcu nic sobie z tego nie robili i tak samo jak
ich podopieczni pałali do mnie wielką nienawiścią.
Usiadłem z posiłkiem do stołu,
przy którym znalazłem prawdopodobnie ostatnie miejsce w stołówce.
Nie przywitałem się z siedzącymi tam chłopcami. I tak zapewne nie
uzyskał bym żadnej odpowiedzi. Jadłem posiłek w milczeniu.
Myślałem o tym co ma się niedługo zdarzyć. Dziś kończyły się
wakacje więc trzeba będzie znów iść do szkoły, tylko że tym
razem będzie to liceum. Znów o poziom wyżej. Nigdy nie
przykładałem się do nauki ale też zawsze bez jakiś poważnych
problemów zdawałem do następnej klasy. Zawsze największym
problemem było zachowanie. Wrodzona nadpobudliwość sprawiała, że
zawsze wszędzie było mnie pełno. Niestety nie wychodziło mi to
na dobre. To popchnąłem nauczyciela, to znowu jakąś dziewczynę,
która skarżyła się później swojemu „misiowi”. Tak więc o
bójkę nie było trudno. Kilka razy wyrzucili mnie ze szkoły
właśnie przez takie zachowanie. Ludzie mnie nie lubili, a przede
wszystkim bali się mnie. Zawsze wszystkie bijatyki wygrywałem ja.
Nigdy nie potrafiłem zapanować nad złością.
Gdy skończyłem posiłek wstałem,
i udałem się na piętro do łazienki. Stanąłem w kolejce, która
do najdłuższych nie należała. Po dwudziestu minutach czekania w
końcu nadeszła moja kolej. Ochlapałem twarz zimną wodą, umyłem
zęby- zwyczajna poranna toaleta. Gdy już miałem wychodzić
zerknąłem do lustra w którym spostrzegłem niebieskookiego
blondyna, z rozczochranymi włosami, i trzema znamionami na każdym
policzku.
-Nic się nie zmieniło- pomyślałem
lekko zawiedziony. Urodę miałem dość delikatną zupełnie nie
pasującą do obrazu dziecka urodzonego w Jigoku. Jednak zawsze mi
mówiono że znalazła mnie dyrektorka domu dziecka porzuconego na
brudnej ulicy, po tej „gorszej” stronie świata. Ta twarz nie
pasowała do posiadacza takiej siły. Nie pasowała do kogoś tak
brutalnego jak ja.
Moje przemyślenia przerwało pukanie
do drzwi łazienki. Rzeczywiście trochę się zasiedziałem, dałem
się ponieść fantazji. Wyszedłem przepraszając wszystkich
niewinnym uśmiechem, jednak ich oczy dalej były chłodne i
nieprzyjemne. Wszedłem do sali, w której znajdowały się moje
rzeczy. Ubrałem białą koszulę, czarne spodnie i krawat, którego
nigdy nie potrafiłem zawiązać.
-Pierwszy dzień
w nowej szkole, więc trzeba wyglądać jak człowiek- pomyślałem
męcząc się z krawatem. Chwyciłem teczkę z moimi „papierami”,
które na wszelki wypadek postanowiłem wziąć ze sobą. Wyszedłem
z sierocińca i udałem się na przystanek. Chwile czekałem na
autobus, który był niezwykle punktualnie. Wszedłem do środka.
Było tam tłoczno, duszno, pełno ludzi. Mogłem na palcach jednej
ręki policzyć potencjalnych uczniów mojej nowej szkoły. Stanąłem
kolo wyjścia, gdyż ciężko było przejść dalej. Poczułem lekkie
szarpniecie i autobus ruszył. Wszyscy pasażerowie uważnie mi się
przyglądali, bo rzeczywiście bardziej wyglądałem na osobę
pochodzącą z dobrej rodziny, idealnie wręcz pasowałem do obrazu
człowieka rodem z Edenu. Westchnąłem obojętnie i zagłębiłem
się w myślach. Znów szarpnięcie. Kilka osób przepychało się w
stronę wyjścia, zwolniło się trochę miejsc siedzących. Do
autobusu weszła grupka licealistów, który wyglądali na nieco ode
mnie starszych. Dalej stałem na swoim miejscu przepuszczając tylko
wysiadających ludzi. Nagle poczułem czyjąś rękę na moim
ramieniu i poleciałem do przodu na stojących tam ludzi.
-Co
jest?!-zawołałem bez namysłu. Dopiero po chwili cicho
wymamrotałem- Przepraszam...- do potrąconych przeze mnie pasażerów.
Za sobą usłyszałem gruby głos, którego właścicielem
najprawdopodobniej był jeden z wsiadających licealistów.
-Ej ty!
Przesunął byś się jak ktoś wchodzi Blondasku!- ton głosu mógłby
wywołać dreszcze, jednak nie w moim przypadku. Dość masywny
chłopak w wieku około 18 lat przyglądał mi się władczym
spojrzeniem. Dopiero teraz trochę otrząsnąłem się z co dopiero
przeżytego szoku i wstałem przyglądając się stojącej przede mną
postaci.
-Przepraszam.-
tym razem nieco głośniej zwróciłem się do potrąconych
pasażerów. Drzwi do pojazdu zamknęły się. Obróciłem się w
kierunku jazdy i znów poczułem szarpnięcie. Autobus znów ruszył.
-Ej ty Blondas!
Patrz na mnie jak do ciebie mówię!- Chłopak, który przed chwilą
mnie popchnął chwycił, za moją białą koszule zmuszając mnie do
spojrzenia w jego stronę. Wyraz twarzy miałem chyba dość obojętny
chociaż nie ukrywam że gdzieś w głębi duszy bałem się tego że
znów wpadnę w kłopoty z których ciężko będzie się wydostać...
Chcę więcej ! C:
OdpowiedzUsuńSuper ♥♥♥♥♥
OdpowiedzUsuń