środa, 25 lipca 2012

Rozdział I

W taki ponury dzień jak dziś kompletnie nie mam nic do roboty a więc piszę. Zastanawiałam się na tytułem do mojego opo. ale nic nie wpadło mi do głowy. Jestem gotowa na wasze sugestie. A więc bez przeciągania oto jest pierwszy rozdział!

Rozdział I


    Jak co dzień obudziłem się około godziny siódmej. Słońce za oknem świeciło dość jasno i mogło by się wydawać że na zewnątrz panuje piękny, letni poranek. Nic bardziej mylnego. Był to środek stycznia. Może tej zimy nie było śniegu, ale za to mrozy panowały nieziemskie. Wstałem i jak zwykle udałem się jeszcze w piżamie do wielkiej jadalni. Rozejrzałem się naokoło i stanąłem w kolejce po posiłek.  
      Nigdy nie znałem moich rodziców. Miałem niesamowite szczęście że trafiłem tutaj, do domu dziecka. Najprawdopodobniej urodziłem się w Jigoku, jak zresztą większość przebywających tu starszych, czy młodszych dzieci. Zawsze chciałem być w centrum uwagi lecz najprawdopodobniej przez moją skłonność do bójek i przede wszystkim dość niespotykaną jak na mój wiek siłę zostałem, można powiedzieć, odrzucony przez rówieśników. Wychowawcy w sierocińcu nic sobie z tego nie robili i tak samo jak ich podopieczni pałali do mnie wielką nienawiścią.  
      Usiadłem z posiłkiem do stołu, przy którym znalazłem prawdopodobnie ostatnie miejsce w stołówce. Nie przywitałem się z siedzącymi tam chłopcami. I tak zapewne nie uzyskał bym żadnej odpowiedzi. Jadłem posiłek w milczeniu. Myślałem o tym co ma się niedługo zdarzyć. Dziś kończyły się wakacje więc trzeba będzie znów iść do szkoły, tylko że tym razem będzie to liceum. Znów o poziom wyżej. Nigdy nie przykładałem się do nauki ale też zawsze bez jakiś poważnych problemów zdawałem do następnej klasy. Zawsze największym problemem było zachowanie. Wrodzona nadpobudliwość sprawiała, że zawsze wszędzie było mnie pełno. Niestety nie wychodziło mi to na dobre. To popchnąłem nauczyciela, to znowu jakąś dziewczynę, która skarżyła się później swojemu „misiowi”. Tak więc o bójkę nie było trudno. Kilka razy wyrzucili mnie ze szkoły właśnie przez takie zachowanie. Ludzie mnie nie lubili, a przede wszystkim bali się mnie. Zawsze wszystkie bijatyki wygrywałem ja. Nigdy nie potrafiłem zapanować nad złością.  
      Gdy skończyłem posiłek wstałem, i udałem się na piętro do łazienki. Stanąłem w kolejce, która do najdłuższych nie należała. Po dwudziestu minutach czekania w końcu nadeszła moja kolej. Ochlapałem twarz zimną wodą, umyłem zęby- zwyczajna poranna toaleta. Gdy już miałem wychodzić zerknąłem do lustra w którym spostrzegłem niebieskookiego blondyna, z rozczochranymi włosami, i trzema znamionami na każdym policzku.  
 -Nic się nie zmieniło- pomyślałem lekko zawiedziony. Urodę miałem dość delikatną zupełnie nie pasującą do obrazu dziecka urodzonego w Jigoku. Jednak zawsze mi mówiono że znalazła mnie dyrektorka domu dziecka porzuconego na brudnej ulicy, po tej „gorszej” stronie świata. Ta twarz nie pasowała do posiadacza takiej siły. Nie pasowała do kogoś tak brutalnego jak ja.
     Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi łazienki. Rzeczywiście trochę się zasiedziałem, dałem się ponieść fantazji. Wyszedłem przepraszając wszystkich niewinnym uśmiechem, jednak ich oczy dalej były chłodne i nieprzyjemne. Wszedłem do sali, w której znajdowały się moje rzeczy. Ubrałem białą koszulę, czarne spodnie i krawat, którego nigdy nie potrafiłem zawiązać.  
 -Pierwszy dzień w nowej szkole, więc trzeba wyglądać jak człowiek- pomyślałem męcząc się z krawatem. Chwyciłem teczkę z moimi „papierami”, które na wszelki wypadek postanowiłem wziąć ze sobą. Wyszedłem z sierocińca i udałem się na przystanek. Chwile czekałem na autobus, który był niezwykle punktualnie. Wszedłem do środka. Było tam tłoczno, duszno, pełno ludzi. Mogłem na palcach jednej ręki policzyć potencjalnych uczniów mojej nowej szkoły. Stanąłem kolo wyjścia, gdyż ciężko było przejść dalej. Poczułem lekkie szarpniecie i autobus ruszył. Wszyscy pasażerowie uważnie mi się przyglądali, bo rzeczywiście bardziej wyglądałem na osobę pochodzącą z dobrej rodziny, idealnie wręcz pasowałem do obrazu człowieka rodem z Edenu. Westchnąłem obojętnie i zagłębiłem się w myślach. Znów szarpnięcie. Kilka osób przepychało się w stronę wyjścia, zwolniło się trochę miejsc siedzących. Do autobusu weszła grupka licealistów, który wyglądali na nieco ode mnie starszych. Dalej stałem na swoim miejscu przepuszczając tylko wysiadających ludzi. Nagle poczułem czyjąś rękę na moim ramieniu i poleciałem do przodu na stojących tam ludzi.  
 -Co jest?!-zawołałem bez namysłu. Dopiero po chwili cicho wymamrotałem- Przepraszam...- do potrąconych przeze mnie pasażerów. Za sobą usłyszałem gruby głos, którego właścicielem najprawdopodobniej był jeden z wsiadających licealistów.
 -Ej ty! Przesunął byś się jak ktoś wchodzi Blondasku!- ton głosu mógłby wywołać dreszcze, jednak nie w moim przypadku. Dość masywny chłopak w wieku około 18 lat przyglądał mi się władczym spojrzeniem. Dopiero teraz trochę otrząsnąłem się z co dopiero przeżytego szoku i wstałem przyglądając się stojącej przede mną postaci.
 -Przepraszam.- tym razem nieco głośniej zwróciłem się do potrąconych pasażerów. Drzwi do pojazdu zamknęły się. Obróciłem się w kierunku jazdy i znów poczułem szarpnięcie. Autobus znów ruszył. 
 -Ej ty Blondas! Patrz na mnie jak do ciebie mówię!- Chłopak, który przed chwilą mnie popchnął chwycił, za moją białą koszule zmuszając mnie do spojrzenia w jego stronę. Wyraz twarzy miałem chyba dość obojętny chociaż nie ukrywam że gdzieś w głębi duszy bałem się tego że znów wpadnę w kłopoty z których ciężko będzie się wydostać... 

2 komentarze: