sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział II

No... się trochę zakurzyło... ale nie ma co się martwić, raz dwa pozbędziemy się oznak zaniedbania bloga :)  
Po kilku... latach (?)  przypomniałam sobie o tym, że kiedyś postanowiłam napisać bloga i przyznam szczerze, że podoba mi się to co stworzyłam :) Mam w głowie mnóstwo pomysłów, a czy ciekawych to jeszcze zobaczymy. Więc co tu dużo mówić... kontynuujemy.
*********************************************************************************

  Na najbliższym przystanku zostałem siłą wyszarpnięty z autobusu. Osiłek, który jeszcze przed chwilą szarpał mnie za koszulę pchnął mnie z siłą, przez którą wylądowałem na zamarzniętym trawniku, jeśli tę kupę gówien, stwardniałego błota i chwastów trawnikiem można było nazwać. "Świetny początek dnia" Westchnąłem cicho i wstałem oglądając moją i tak już dziurawą kurtkę i eleganckie spodnie, na których znalazłem przetarcie. To mnie zdenerwowało. Tak, zwykłe przetarcie w spodniach mnie wkurwiło. Tu w Jigoku niezwykle ciężko było dorwać nie dziurawe spodnie, już nie mówiąc o eleganckich spodniach do garnituru. Miałem szczęście, że udało mi się je znaleźć. Wydałem na nie wszystkie oszczędności, a przez tych sukinsynów zniszczyłem je. Nie... to oni je zniszczyli.
   Spojrzałem na nich lodowatym spojrzeniem. Wiedziałem dobrze jak mój wzrok działa na ludzi.... nie działa. Mordercze spojrzenie ni jak nie pasowało do ślicznej, zadbanej buźki. Ale spróbować zawsze warto.
Rozejrzeli się między sobą i wybuchnęli gromkim śmiechem. W śmiechu tym można było wyczuć nutkę, albo raczej tonę drwiny.
-Piękniś próbuje nas nastraszyć?- Powiedział ten, który rozpoczął całe zajście. Miał głos starego pijaka, bardzo nieprzyjemny. I chociaż nie czuć było od niego alkoholu, to nie trudno było zgadnąć jak spędza większość wolnego czasu.
-Dajmy mu w mordę to już nie będzie zaczynał do starszych- Rechotał rudy, stojący na prawo od osiłka. "Ta, zaczynał" warknąłem w myślach. Nabrałem głęboko powietrza, jeszcze raz zmierzyłem nowych "kolegów" wzrokiem i odwróciłem się na pięcie. "żadnych bójek, żadnych bójek..." powtarzałem w myślach. Ruszyłem w stronę szkoły. Czekanie na autobus nie miało sensu, został już tylko jeden przystanek, a ja miałem czas. "Spokój, opanowanie..." wciąż natrętnie powtarzałem samemu sobie. Byłem pewien, że jak puszczą mi nerwy, a nie wiele brakowało, dojdzie do niebezpiecznej szarpaniny. Oni przegrają a ja już pierwszego dnia zostanę wywalony ze szkoły.
  W Jigoku nie buło wiele szkół średnich, a ja dostałem się do jednej z lepszych głównie przez dobrze napisany egzamin i , nie ukrywając, przez wygląd. To była moja szansa! Jedna na milion! Musiałem się jej trzymać za wszelką cenę i nie dać się sprowokować.
  Ze znudzonym wyrazem twarzy oddalałem się od grupy chłopaków. Nie interesowały mnie ich wyrazy twarzy. Ba, zapomniałem już nawet jak wyglądali. Ale wiedziałem jedno, tacy jak oni nie odpuszczają i miałem racje. Poczułem mocne szarpnięcie. W starym płaszczu powstała wielka dziura. Naokoło było jakieś 15 stopni na minusie. Patrzyłem na rechoczącą bandę i po chwili zacząłem zbierać resztki mojego okrycia ze zmarzniętej ziemi.
 -To była moja ulubiona kurtka- Powiedziałem teatralnie, z nutką sarkazmu. Popatrzyli na mnie. Rudy wyciągnął w moim kierunku swoją wielką łapę i rozczochrał moje jasne włosy. Jego ręka była brudna, w sumie nawet lepiej nie wiedzieć od czego. Ta bliżej nie sprecyzowana substancja została wtarta w moje włosy, śmierdziała. 
- Trochę dzisiaj zmarzniesz- zaśmiał się Rudzielec. I zostawili mnie samego, na środku czegoś, co mogłoby być nazwane trawnikiem, bez kurtki na cholernym mrozie, z czymś mdląco cuchnącym na moich włosach. Nie patrzyłem na ich malejące sylwetki, nie obchodziło mnie to. Liczyło się tu i teraz, które nie prezentowało się zachwycająco. Westchnąłem. Owinąłem szyję skrawkiem płaszcza, w drugą część schowałem zmarznięte dłonie. Było cholernie zimno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz