piątek, 29 maja 2015

Rozdział XI

Po co komu angielski. Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga. Jesteście świetni i na prawdę motywujecie do dalszego pisania.

**********************************************************************************
    Ulica 33. Wyglądała tak jak każda inna w Jigoku: brudna, zaśmiecona, co rusz pałętali się bezdomni. Koszmar. Ale jeden budynek się wyróżniał. Stali przed nim dwaj mężczyźni. Zatrzymałem się i przyglądałem im z pewnej odległości. Przypominałem sobie postacie odpisane na kartce, szukałem informacji w mojej głowie jakbym przeglądał książkę. Wszystko było wyraźne.
  Już dawno to zauważyłem. Pamięć była moją mocną stroną. Gdy raz coś przeczytałem zostawało w mojej głowie. Znałem na pamięć wszystkie przeczytane gazety, książki, reklamy. To było zaskakujące i jednocześnie przydatne. Niezwykły talent niezwykłego człowieka - pomyślałem ironicznie. Jako dziecko nazywałem siebie geniuszem, biegałem po sierocińcu i dawałem pokazy swojej nieprzeciętnej umiejętności. Czułem się lepszy od wszystkich, inteligentniejszy, jakbym stał wyżej w tej parszywej hierarchii. To przekonanie trwało kilka lat, aż w końcu statek, którym byłem, natrafił na górę lodową. Max. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wspomnienia, które tak bardzo chciałem wyrzucić z pamięci zaczęły powracać. Sceny, których nie chciałem pamiętać. Miejsca pełne smutki. Osoba. Jedna osoba. Przez niego mój dar stał się przekleństwem, stoczyłem się, upadłem. Nie! Dosyć tego- skarciłem się w myślach. Czas wracać do rzeczywistości.
   Skupiłem się na osiłkach przed drzwiami. Jeden z nich za pasem nosił miecz. "numer 2" w mojej głowie pojawiły się wszystkie informacje o nim. Jego towarzysz Miał nadwagę i był rudy "numer 3". Spojrzałem na Desmonta. Rozglądał się ciekawsko "jak małe dziecko" pomyślałem. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Może powinienem się otworzyć? Zaufać? Albo chociaż lepiej poznać. Trzymał się mnie, mimo że przeze mnie prawie został skopany na śmierć. Miałem wrażenie, ze coś we mnie pęka. Zawsze się chowałem, zamykałem. Istniałem obok wszystkiego, nie zawsze. Od czasu... Nie! Stop! Myśli schodzą na zły tor, znowu.
    Ruszyłem w kierunku osiłków pilnujących wejścia. Desmont zdążył tylko machnąć rękami w bliżej niesprecyzowanym geście mającym mnie zatrzymać. Nie patrzyłem do tyłu. Podszedłem do faceta z miecem za pasem. Gwizdnąłem dość głośno z podziwem.
  -Śliczne cacuszko. W dzisiejszych czasach mało kto używa broni białej, nie licząc noży. Gdzie taki zdobyłeś? -Mój wzrok miotał sie pomiędzy mieczem a zdziwioną twarzą mężczyzny. - Mogę go zobaczyć? W życiu czegoś takiego nie miałem w ręku.- Uśmiechnąłem się najpiękniej jak umiałem. 

 -Słuchaj młody, to nie jest zabawka. Lepiej zmykaj stąd zanim ktoś cię tu zobaczy, to niebezpieczna okolica.
 -Jigoku to jedna wielka niebezpieczna okolica. Proszę no. Chcę zobaczyć tylko, czy jest ostry. O takich cudach tylko czytałem. Niech pan się nie da prosić. Sprzedam panu tę kurtkę. - Ostentacyjnie zdjąłem mój skarb i wyciągnąłem w jego stronę. - Chce go tylko na chwilę potrzymać.
   Spojrzeli na siebie a potem na mnie. Kurtka była kusząca, wiedziałem to. Otworzyłem w głowie plan budynku. W tym miejscu nie było żadnych kamer. Ukradkiem zwróciłem wzrok w kierunku Desmonta. Wychylał się zza rogu, tak, ze widoczna była tylko jego głowa. "Świetnie" pomyślałem. Znów patrzyłem na mężczyznę z mieczem. 
  -Dobra, za kurtkę. I będzie to dosłownie chwila.- Wyciągnął dłoń po kurtkę, a ja rzuciłem ją kilka metrów dalej. 
  -Chcę być pewien, że nie weźmie pan kurtki i odprawi mnie z kwitkiem. Znam takie numery. - Ubranie leżało mniej więcej w równej odległości między mną a nim. Spojrzał na mnie niechętnie. I wyciągnął miecz. 
  Musiałem w tamtej chwili wyglądać jak dziecko, które otrzymało wymarzoną zabawkę. Tak też było. Zawsze chciałem mieć takie cacko w ręce. Facet ruszył w stronę płaszcza. Szybko wyważyłem miecz w dłoni. Był ostry jak brzytwa. Zrobiłem krótki, niby pokazowy, zamach. Miecz wbił się w szyje rudego. Trysnęła krew. Mężczyzna chwycił się za szyję, z ust wypływała mu czerwona piana, w płucach coś bulgotało. Osunął się ciężko na kolana a potem padł na betonową uliczkę jak długi. Właściciel miecza nie zdążył dojść do należności gdy spostrzegł, że coś jest nie tak. Odwrócił się i zastał mnie z zakrwawionym mieczem w dłoni i kpiącym uśmieszkiem. Obok leżał jego kumpel w kałuży szkarłatnego płynu. Bez namysłu ruszył w moją stronę, wyciągnął nóż. Było źle. Nie umiałem władać bronią, a on, mimo że miał tylko krótki nożyk, był bardziej doświadczony. Chwyciłem miecz oburącz. Facet był wściekły. Zbliżał się do mnie z zawrotną prędkością. Czekałem na odpowiedni moment. Jeszcze chwilka, sekunda, pół sekundy. Teraz! Coś wewnątrz mnie krzyknęło. Szybkim ruchem ciałem na oślep przed sobą, na wysokości bioder. Spodziewałem się wszystkiego, oprócz tego co się stało. Miecz trafił właściciela w podbrzusze rozdzielając skórę, tworząc wielką szramę. Zdążył jednak zamachnąć nożem. Trafił mnie w ramie. Chciałem krzyczeć z bólu, ale wiedziałem, że nie mogę.  Zgiął się w pół i w tym momencie, końcem sił udało mi się wbić miecz w jego klatkę piersiową. Nie wydał żadnego dźwięku. Osunął się na ziemię, a gdy wyciągnąłem moją broń z jego ciała drgnął spazmatycznie. nie ruszał się, nie żył. Podszedłem do niego. Ramie bolało, ale nie był to paraliżujący ból. Nóż ciągle tkwił w moim ramieniu, więc nawet zbytnio nie krwawiłem. Jedną ręką odpiąłem pochwę od jego pasa i schowałem katanę. Zakręciło mi się w głowie, ale się opanowałem. Spojrzałem za siebie i zauważyłem Desmonta bladego jak ściana. Wyszczerzyłem się do niego i przywołałem krótkim gestem.
  -Musisz mi pomóc. Boję się, że zaraz zemdleję. -Powiedziałem, gdy już znalazł się obok mnie. Kiwnął głową i chwycił za rękojeść noża, chcąc go wyciągnąć z mojego ciała. - Stój! Nie wyciągaj go! Puki tkwi w ranie hamuje wypływ krwi. Jeśli go wyrwiesz, otworzysz ranę i się wykrwawię.
  -Cholera! To co mam zrobić!? Coś ty zrobił!? - był wściekły i przerażony jednocześnie.
  -Weź kurtkę i zmywamy się stąd. po drodze wstąpimy do Brabarossa. Tam wszyscy są urżnięci więc nawet nie zauważą, że weszliśmy. Spytasz barmana o apteczkę i jakoś w koncie się opatrzę. Pomożesz mi?
   Westchnął ciężko i skinął głową. Ruszył po moją kurtkę i zarzucił mi na ramiona. Skrzywiłem się lekko z bólu, gdy kurtka zahaczyła o sterczący nóż. Chwycił mnie za zdrową rękę i ruszyliśmy do baru. Nikt nas nie gonił. Nikt nie zauważył śmierci dwóch ochroniarzy. W myślach odhaczyłem dwa numerki: 2 i 3. Zawsze to mniej roboty na przyszłość.
   

1 komentarz:

  1. No, no. Brawo. Jak napisałaś tak też zrobiłaś :) Miłe zaskoczenie.
    Post utrzymany w dobrym charakterze, ilość opisów jest proporcjonalna do dialogów.
    Wszystko pięknie i ładnie tylko, że ... krótko :(
    Wybacz, ale więcej Ci teraz nie napiszę. Powieki samoistnie mi opadają, jestem zmęczoną, na uczelni same kłopoty :/ trochę muszę odpocząć. Nie gniewaj się.
    Jak chcesz pogadać, poznać bardziej rozbudowaną opinie, lub zapytać o cokolwiek, to pisz prywatnie.
    soraanja@gmail.com

    Pozdrawiam i weny życzę.

    OdpowiedzUsuń