sobota, 19 września 2015

Rozdział XV

Jak bardzo mi się nic nie chce... Jeszcze raz przepraszam za to, że nic nie pisałam, ale po prostu nie mogłam się zebrać :c Nie usprawiedliwia mnie to, ale dziękuję wszystkim którzy upomnieli mnie pod ostatnim postem... Naprawdę to dla Was udało mi się w końcu usiąść i dać z siebie wszystko... mam nadzieję, że wszystko ^^
***********************************************************************************

    Zaszło słońce. Mimo to na ulicach Jigoku wciąż było jasno. Zostało mi trochę kasy, ale nie chciałem się pokazywać w żadnym barze. Przycupnąłem na ławce przy ruchliwej "głównej" ulicy i czekałem, aż zrobi się spokojniej. Na co czekałem?  Z informacji, które dostałem wynikało, że Frund o tej porze już dawno grzeje się w swoim domku. Nie miałem pojęcia, gdzie ten dom się znajduję. Mogłem go dorwać tylko na 33ulicy ale spędzał tam tylko kilka godzin i zawsze w ciągu dnia. Westchnąłem cicho. Już się podjarałem, a tu wszystko okazało się klapą, przynajmniej dzisiaj. Nie zaplanowałem tego. "Takie rzeczy się planuje! Jak można być takim idiotą ?!" Zimny wiatr rozwiewał mi włosy. Zamknąłem oczy.
   Gdy je otworzyłem myślałem, że dostanę zawału. Stał przede mną Albert Frund a obok niego wysoki brunet. Stał i przyglądał mi się z dziwnie zaciekawionym wyrazem twarzy.
  Byłem przerażony. "A jeśli on wie? Jeśli przyszedł tu się mnie pozbyć? Co teraz? Co teraz?!" Starałem się uspokoić oddech, a kiedy w końcu mi się to udało Frund odezwał się do mnie.

-Skąd jesteś chłopcze?- Uśmiechnął się przyjaźnie. Zbyt przyjaźnie. Nie miałem wyboru, musiałem nawiązać rozmowę.

-Stąd, znaczy się z Jigoku, jeśli o to pytasz. - Zwróciłem się do niego na "ty" jakby był moim kolegom, jakbym był wyrachowanym bachorem ze slumsów, jakbym nie wiedział, kim on jest.

-A ta kurtka? Ciepła i jestem pewien, że nie kupiłeś jej tutaj. Skąd ją masz?

-Znalazłem w wodzie. Płynęła w rzece, tuż przy brzegu. Pomyślałem, że jeśli nie jest nikomu potrzebna to chociaż mi się przyda. -Skłamałem bez najmniejszego drgnienia. Umiałem kłamać i zawsze byłem zadowolony z tej umiejętności, którą wykształciłem w sobie praktyką. Gdy pierwszy raz skłamałem zauważyłem, że jest to na prawdę świetny sposób na ułatwienie sobie życia. Byłem wtedy jeszcze bachorem ale postanowiłem że będę pracował nad tym, alby nauczyć się robić to dobrze, łatwo i bez jakiegokolwiek zawahania. Zupełnie jakbym oddychał. W przeszłości często łapano mnie na kłamstwie i często za to karano ale dzięki temu mogłem się stawać coraz lepszy. Teraz z czystym sumieniem mogłem powiedzieć że jestem doskonałym kłamcą.Ta umiejętność po prostu przydawała się w życiu.

-Nie wiem czy mówisz prawdę z tą kurtką, ale w sumie nie ma innego wyjaśnienia na posiadanie takiego ubrania tu, w piekle. Chyba że... chyba, że jesteś z drugiego brzegu i masz tu, u nas, jakąś sprawę do załatwienia. Powiedz prawdę, to nic ci nie zrobię. -Zmarszczył brwi. Teraz wyglądał groźnie. Osiłek obok niego stał nieruchomo wpatrzony we mnie. Westchnąłem.

-Odkąd pamiętam mieszkam tu, wychowywałem się w bidulu.- Kłamstwo przychodziło mi z łatwością ale życie nauczyło mnie, że czasem lepiej powiedzieć prawdę ale tylko pod warunkiem, że nic się na tym nie straci. Nie miałem nic do stracenia.  Dotknąłem kosmyka włosów.- Naprawdę aż tak wyglądam na kogoś z Edenu? Kilka lepszych ubrań i przepuścili by mnie na lepszą stronę, prawda? -Uśmiechnąłem się zadziornie, ale po chwili z poważną miną wpatrywałem się w jego oczy. On przyglądał mi się uważnie, badał mnie wzrokiem. - Nawet sobie nie wyobrażasz jakie to uciążliwe, taka buźka, tu w Jigoku. Odkąd pamiętam byłem nazywany ciotą, albo paniczykiem. Przywykłem bo tutaj każdy jest mieszany z błotem. Ale wiesz co, pierwszy raz ktoś nie wierzy mi, że jestem wkurzającym bachorem wychowanym na ulicy.

-Przypominasz mi kogoś. Nie pamiętam kogo, ale jestem pewien, że już cię kiedyś widziałem.A może nie ciebie... Może po prostu spotkałem kiedyś kogoś podobnego, dziwne uczucie, nie sądzisz młodzieńcze?

Ruchem głowy wskazał osiłkowi, który mu towarzyszył, żeby zostawił nas samych. Mężczyzna lekko skinął  i oddalił się na taka odległość, żeby nie słyszeć rozmowy ale mieć swojego pracodawcę na oku. Przyglądałem mu się uważnie i zastanawiałem się co mogę zrobić. Kątem oka spojrzałem na Frunda, który niezdarnie siadał obok mnie. Był tak blisko, wystarczyło tak niewiele. Wyciągnąć nóż i poderżnąć mu gardło. Patrzyłem na ochroniarza i mijających nas ludzi. No właśnie, siedzieliśmy na jednej z bardziej ruchliwych ulic. Gdybym tu go zabił wszyscy widzieliby. Mój wygląd rzucał się w oczy i na pewno nie pożyłbym długo po takiej akcji. Potrzebowałem planu.

-Masz do mnie jakaś sprawę? - Zagadałem niby od niechcenia. - Od razu mogę zapewnić, że mimo wyglądu nie świadczę żadnych usług.

-Nie mam do ciebie żadnej sprawy. Po prostu gdy zobaczyłem cię siedzącego tu w samotności coś mnie tknęło, żeby podejść i porozmawiać.

-O czym? O pogodzie? Polityce? Kobietach? Na żadnym z tych tematów się nie znam więc raczej nie jestem ciekawym rozmówcą.

Zauważyłem, że wciąż badawczo mi się przygląda. Widział kiedyś podobnego? Przecież miałem informacje, że nie bywał w Edenie a ludzi podobnych do mnie można spotkać tylko tam, chyba. Patrzyłem w dal, ale czułem jego palący wzrok na mojej skórze. Zmarszczyłem brwi. - Mógłbyś się na mnie tak nie gapić? Skończyłeś "rozmawiać" więc chyba możesz już iść.

-Nie .- odpowiedział po krótkim milczeniu. -Nie podobasz mi się mały, jest w tobie coś dziwnego.

Usłyszałem bicie własnego serca. Tłukło się w klatce piersiowej tak głośno, że byłem pewien, że mój towarzysz również wszystko słyszy. Przełknąłem ślinę i starałem się uspokoić. Zauważyłem że ochroniarz do nas podchodzi, spojrzałem na Frunda. Nawet nie zauważyłem kiedy wstał. Patrzył teraz na mnie machnął ręką na ochroniarza nie spuszczając ze mnie wzroku.

-Idziesz ze mną- powiedział lodowatym tonem. Zamarłem. Nie zdążyłem się ruszyć gdy poczułem żelazny uścisk osiłka na moim ramieniu. - Nie spodziewam się odrzucenia mojego zaproszenia- dorzucił i ruszył przed siebie a brunet ciągnął mnie za nim. Nagle w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei. To moja szansa.

                                                                ***

Desmont siedział oparty o ścianę w składziku w bidulu. Otaczały go zniszczone przyrządy przeznaczone do sprzątania. Prawdopodobnie do sprzątania. Obok niego, pół leżąc, opierając się o niego siedziała Jeni. Jej jasne włosy opadały na nagie ramiona, przy każdym ruchu łaskotały go po plecach. Byli przykryci jedynie cienkim, zakurzonym kocem, ale nie było im zimno pomimo chłodu panującego w budynku. Chłopak rozejrzał się dookoła. Składzik był mały ale mieścili się tu bez problemu. Otaczające ich graty pokryte były cienką warstwą kurzu. Podłoga była brudna, a w kontach zapewne czaiły się stada pająków. Spojrzał z góry na Jeni. Jej przymknięte powieki, lekko rozchylone usta, delikatny oddech muskający jego ramię. Czuł bicie jej serca. Pochylił się lekko i ją pocałował. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczami.

-Jeszcze ci mało? - spytała z nutą kpiny w głosie. Znał jej sposób mówienia, uwielbiał go. Ten drwiący ton przyprawiał go o dreszcze, ale nie strachu.

-Po prostu chciałem cię pocałować. Nie mogę? - na jego twarzy widać było udawane zdziwienie i lekki uśmieszek. Jeni zachichotała i znów przymknęła oczy wtulając się w niego.

-Mogę cię o coś zapytać? -Zaczęła dość niepewnie.

-Oczywiście, zawsze.- Odparł spoglądając na nią lekko zdziwiony.

-Chodzi mi o Oliviera. Tak nagle się z nim zaprzyjaźniłeś a nawet nie wiesz kim on jest. Chyba że wiesz? -Spojrzała mu prosto w oczy. Koc lekko zsunął się z jej biodra i Desmont zobaczył niewielki tatuaż. Nie, to nie był tatuaż. Róża była czerwona, jakby jaśniała w półmroku panującym w składziku. "Zupełnie jakby ktoś ją wypalił na jej skórze" pomyślał i zbladł na samą myśl. Jigoku było piekłem ale żeby aż tak? Chociaż... przecież on nie miał pojęcia co się dzieję w podziemiu, poza zasięgiem jego wzroku. Może miała jakieś problemy albo.... Róża była naprawdę piękna. Może to ozdoba. Jak tatuaż. Może nie wypalona ale wykonana jakąś nowatorską techniką? Sięgnął po koc i przykrył nagą skórę zasłaniając krwawy kwiat.

-Masz racje. -Odpowiedział po dłuższej ciszy. Nie było sensu pytać jej o ozdobę. To nie była jego sprawa. -Tak na prawdę to chyba nic o nim nie wiem, ale wiesz co, on otacza się murem i jest za nim zupełnie sam. Robi wrażenie takiego delikatnego, jest drobny i te jego włosy i oczy. Jak dziewczyna. -Zaśmiał się i w jego głowie pojawił się obraz uśmiechniętego Oliviera. ten lekki uśmieszek zdawał się Desmontowi taki nieśmiały ale było w nim tyle uczuć. -Po prostu chcę żeby się otworzył, nauczył ufać ludziom bo jeśli tego się nie nauczy to tu w Jigoku umrze młodo. Takie są zasady. Po prostu nie lubię patrzeć jak ktoś umiera.

 Wzruszył ramionami. Zaczynał czuć chłód zimowej nocy wdzierający się do składziku i jego jeszcze niedawno rozbudzonych żył. Spotkał wzrok Jeni. Zupełnie jakby go świdrowała i przeszywała swoim spojrzeniem.

-I nie chcesz nic z tym zrobić? Niczego się dowiedzieć? Musisz go o to zapytać! Przecież ten człowiek to chodząca zagadka!

-Masz rację. I wiesz co... przez ciebie sam jestem teraz ciekaw co się w nim kryje.

                                                                      ***

   Nie mogło złożyć się lepiej. Zabrał mnie do swojej siedziby przy 33 ulicy. Nawet mnie nie przeszukał chociaż byłem obładowany bronią. Byłby problem gdyby zaprowadził mnie gdzie indziej. Plany tego budynku znałem na pamięć. Rozmieszczenie kamer i drogi ucieczki. Uśmiechnąłem się lekko, niezauważalnie. Właściwie to tylko kącik moich ust delikatnie drgnął, ale dla mnie to był uśmiech. Ja się nie uśmiechałem. No może czasem mi się zdarzyło ale to były epizodyczne sytuacje. Życie mnie nie rozpieszczało więc czemu miałem się uśmiechać?
   Szedłem za nim w ciszy rozglądając się i patrząc na kolorowe ściany długiego korytarza. Było tu niespodziewanie przytulnie. Zimno ale atmosfera, którą tworzyły współgrające ze sobą kolory na ścianach, meble, dywany i obrazy, sprawiała wrażenie domowej. Ciężko było mi określić co to "domowa" atmosfera ale czułem, że jeśli wychowałbym się w Edenie w jakiejś normalnej rodzinie to mój dom mógłby wyglądać podobnie. Albo nie.
  Otworzył przede mną drewniane drzwi i zaprosił do swojego gabinetu. Ochroniarz zamknął za mną drzwi i zostałem sam na sam z Frundem. Dyskretnie rozejrzałem się w miejsca gdzie powinny znajdować się kamery. Jedna, dwie, trzy. Tak, wszystkie pięć monitorowało jeden nieduży pokój. Mężczyzna bez słowa zajął swoje miejsce za drewnianym biurkiem. Wzruszyłem ramionami i z obojętnym wyrazem twarzy rozsiadłem się na krześle po drugiej stronie mebla. Znów badał mnie wzrokiem. Ja zastanawiałem się nad tym jak unieszkodliwić kamery. Wiedziałem gdzie znajdował się główny wyłącznik prądu. Gdyby tylko udało mi się wyjść.

- Mogę iść się odlać? -rzuciłem pierwszą wymówkę jaka przyszła mi na myśl. Frund spojrzał na mnie zaskoczony.

-Co tak nagle?

-Nagle? -odpowiedziałem udając lekką frustracje. -Siedziałem tam na tej ulicy sporo czasu, potem przywlokłeś mnie tutaj. Chce mi się po prostu sikać, wcale nie nagle. Już w drodze mi się chciało ale brałem pod uwagę możliwość  że jednak jesteś nadziany i masz wypasioną łazienkę. -Pokazałem wszystkie zęby w złośliwym uśmieszku - I miałem rację. Człowieku dla takiego dzieciaka jak ja móc odlać się i luksusowej łazience to prawdziwa przygoda.

Zmierzył mnie wzrokiem i głośno westchnął.
-Zgoda ale to za chwilę, chciałem się czegoś dowiedzieć. Znasz kogoś o imieniu  Christopher? Christopher Glasshard?

-Nie- odparłem niecierpliwie. Glassard? Pierwszy raz słyszałem takie nazwisko. W Jioku niewielu ludzi w ogóle miało nazwiska. Wielu było sierotami, którzy nawet nie pamiętali lub nie chcieli pamiętać swoich rodziców. -A kto to ten cały Glassahrd? Powinienem go znać?

-Wydaje mi się, że powinieneś. Daj mi chwilkę, może uda mi się znaleźć jego zdjęcie.

-To może w czasie jak będziesz szukał tej fotki ja pójdę do kibla, co? -zapytałam bezczelnie i niecierpliwie.

-Dobra, dobra. Shizu! - drzwi otworzyły się i zobaczyłem ochroniarza, który towarzyszył Frundowi gdy go spotkałem. - zaprowadź naszego gościa do toalety. Młody troszkę się niecierpliwi.

 Shizu tylko skinął głową i ruszył w kierunku wyjścia. Westchnąłem cicho i ruszyłem za nim bez słowa. W głowie odtwarzałem plan budynku. W toalecie nie ma kamer. Jeśli mięśniak poszedłby za mną do kibla może udałoby mi się go sprzątnąć. A potem musiałbym się przemknąć do wyłącznika prądu. Piętro niżej, piwnica. Tam już nie ma kamer ale na korytarzach i przy klatce są. 
   Zatrzymał się tak nagle, że prawie na niego wpadłem. Był sporo wyższy. Spojrzał na mnie i wskazał drzwi łazienki. Gdy ruszyłem w stronę pomieszczenia uśmiechnął się złośliwie i ruszył za mną. "Czyli będzie mnie pilnował w kiblu. Frund musi mieć do mnie na prawdę poważny interes" . Gdy wszedłem do łazienki nie spodziewałem się że mój blef okaże się w pewnym sensie rzeczywistością. Łazienka była urządzona, jak dla mnie, po królewsku. Na ścianach wielkie lustra, nowoczesne dodatki, błyszczące krany, toalety oddzielone od reszty łazienki cienkimi ściankami i drzwiczkami, rząd bialutkich pisuarów. Nigdy nie myślałem, że ktoś mógłby wydawać kasę na urządzenie łazienki. Było to dla mnie bezsensowne. Do kibla wchodzisz, w kiblu się załatwiasz, z kibla wychodzisz. Proste. Po co dorzucać drogie dodatki, upiększać takie pomieszczenie. Ale jak widać jak się ma, to można wszystko. 
   Przechodząc obok lustra spojrzałem na siebie. Jasne włosy, dawno nie ścinane zdecydowanie były zbyt długie. Nie do ramion ale dla mnie zbyt długie," będę musiał zrobić z nimi porządek". Jasna cera, błękitne oczy, kilka ledwo widocznych piegów na nosie i policzkach. Byłem silny ale mizernie zbudowany. Dopiero teraz zauważyłem że możnaby mnie nawet nazwać chudym. 
  Spojrzałem przez ramię. Shizu stał przy drzwiach i podziwiał swoje paznokcie. Ruszyłem w stronę pisuaru, wysikałem się. Z kieszeni wyciągnąłem rozkładany nóż i szybkim ruchem rzuciłem nim w stronę mięśniaka. Zanim narzędzie doleciało do celu chwyciłem za pistolet. Tłumik był założony, naboje załadowane. Sprzedawca był jednak profesjonalistą. Wycelowałem krótką lufę w stronę ofiary ale nie strzeliłem. Nie było potrzeby. Opuściłem broń i powoli podszedłem do mojego "towarzysza" . Miałem szczęście, albo raczej on miał pecha. Nóż trafił prosto w tchawicę. Leżał na ziemi, bezcelowo machał rękami, walczył o każdy oddech. Wiedziałem co się stanie, kiedy wyciągnę narzędzie. Z obojętną miną chwyciłem rękojeść i długim pociągnięciem rozciąłem tchawicę, tętnicę i skórę. Niemiły odgłos rozcinanego ciała. Krew trysnęła mi prosto w twarz ale nawet nie mrugnąłem. Byłem spokojny, zbyt spokojny. Podniosłem wzrok i ujrzałem siebie w lustrze. To mnie przeraziło bardziej niż widok umierającego człowieka.
   Twarz miałem całą we krwi. Na ciemnej kurtce były widoczne ciemne, mokre plamy. Z noża, który trzymałem, kapała na ziemię jasnoczerwona substancja. Mój wzrok był... niewzruszony, obojętny. Upuściłem nóż. Moje źrenice nagle się rozszerzyły, oddech przyśpieszył.

-Jestem mordercą.- wyszeptałem i upadłem na kolana. Mój wzrok powędrował do ciała i plamy krwi, która go otaczała. Uniosłem ręce, drżały. Moje ręce drżały?! Co mi się stało? Kim ja jestem? Przecież zawsze byłem niewzruszony, prawie udało mi się pozbyć emocji a tu nagle coś takiego. 

-Jestem mordercą.- szeptałem prawie bezgłośnie. Przez chwile czułem się jakby świat wokół mnie zamarł, jakby wszystko się zatrzymało. W pięknej toalecie nie było nikogo. Nikogo oprócz mnie i ciała, czegoś co jeszcze niedawno było człowiekiem.