Po co komu angielski. Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga. Jesteście świetni i na prawdę motywujecie do dalszego pisania.
**********************************************************************************
Ulica 33. Wyglądała tak jak każda inna w Jigoku: brudna, zaśmiecona, co rusz pałętali się bezdomni. Koszmar. Ale jeden budynek się wyróżniał. Stali przed nim dwaj mężczyźni. Zatrzymałem się i przyglądałem im z pewnej odległości. Przypominałem sobie postacie odpisane na kartce, szukałem informacji w mojej głowie jakbym przeglądał książkę. Wszystko było wyraźne.
Już dawno to zauważyłem. Pamięć była moją mocną stroną. Gdy raz coś przeczytałem zostawało w mojej głowie. Znałem na pamięć wszystkie przeczytane gazety, książki, reklamy. To było zaskakujące i jednocześnie przydatne. Niezwykły talent niezwykłego człowieka - pomyślałem ironicznie. Jako dziecko nazywałem siebie geniuszem, biegałem po sierocińcu i dawałem pokazy swojej nieprzeciętnej umiejętności. Czułem się lepszy od wszystkich, inteligentniejszy, jakbym stał wyżej w tej parszywej hierarchii. To przekonanie trwało kilka lat, aż w końcu statek, którym byłem, natrafił na górę lodową. Max. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Wspomnienia, które tak bardzo chciałem wyrzucić z pamięci zaczęły powracać. Sceny, których nie chciałem pamiętać. Miejsca pełne smutki. Osoba. Jedna osoba. Przez niego mój dar stał się przekleństwem, stoczyłem się, upadłem. Nie! Dosyć tego- skarciłem się w myślach. Czas wracać do rzeczywistości.
Skupiłem się na osiłkach przed drzwiami. Jeden z nich za pasem nosił miecz. "numer 2" w mojej głowie pojawiły się wszystkie informacje o nim. Jego towarzysz Miał nadwagę i był rudy "numer 3". Spojrzałem na Desmonta. Rozglądał się ciekawsko "jak małe dziecko" pomyślałem. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Może powinienem się otworzyć? Zaufać? Albo chociaż lepiej poznać. Trzymał się mnie, mimo że przeze mnie prawie został skopany na śmierć. Miałem wrażenie, ze coś we mnie pęka. Zawsze się chowałem, zamykałem. Istniałem obok wszystkiego, nie zawsze. Od czasu... Nie! Stop! Myśli schodzą na zły tor, znowu.
Ruszyłem w kierunku osiłków pilnujących wejścia. Desmont zdążył tylko machnąć rękami w bliżej niesprecyzowanym geście mającym mnie zatrzymać. Nie patrzyłem do tyłu. Podszedłem do faceta z miecem za pasem. Gwizdnąłem dość głośno z podziwem.
-Śliczne cacuszko. W dzisiejszych czasach mało kto używa broni białej, nie licząc noży. Gdzie taki zdobyłeś? -Mój wzrok miotał sie pomiędzy mieczem a zdziwioną twarzą mężczyzny. - Mogę go zobaczyć? W życiu czegoś takiego nie miałem w ręku.- Uśmiechnąłem się najpiękniej jak umiałem.
-Słuchaj młody, to nie jest zabawka. Lepiej zmykaj stąd zanim ktoś cię tu zobaczy, to niebezpieczna okolica.
-Jigoku to jedna wielka niebezpieczna okolica. Proszę no. Chcę zobaczyć tylko, czy jest ostry. O takich cudach tylko czytałem. Niech pan się nie da prosić. Sprzedam panu tę kurtkę. - Ostentacyjnie zdjąłem mój skarb i wyciągnąłem w jego stronę. - Chce go tylko na chwilę potrzymać.
Spojrzeli na siebie a potem na mnie. Kurtka była kusząca, wiedziałem to. Otworzyłem w głowie plan budynku. W tym miejscu nie było żadnych kamer. Ukradkiem zwróciłem wzrok w kierunku Desmonta. Wychylał się zza rogu, tak, ze widoczna była tylko jego głowa. "Świetnie" pomyślałem. Znów patrzyłem na mężczyznę z mieczem.
-Dobra, za kurtkę. I będzie to dosłownie chwila.- Wyciągnął dłoń po kurtkę, a ja rzuciłem ją kilka metrów dalej.
-Chcę być pewien, że nie weźmie pan kurtki i odprawi mnie z kwitkiem. Znam takie numery. - Ubranie leżało mniej więcej w równej odległości między mną a nim. Spojrzał na mnie niechętnie. I wyciągnął miecz.
Musiałem w tamtej chwili wyglądać jak dziecko, które otrzymało wymarzoną zabawkę. Tak też było. Zawsze chciałem mieć takie cacko w ręce. Facet ruszył w stronę płaszcza. Szybko wyważyłem miecz w dłoni. Był ostry jak brzytwa. Zrobiłem krótki, niby pokazowy, zamach. Miecz wbił się w szyje rudego. Trysnęła krew. Mężczyzna chwycił się za szyję, z ust wypływała mu czerwona piana, w płucach coś bulgotało. Osunął się ciężko na kolana a potem padł na betonową uliczkę jak długi. Właściciel miecza nie zdążył dojść do należności gdy spostrzegł, że coś jest nie tak. Odwrócił się i zastał mnie z zakrwawionym mieczem w dłoni i kpiącym uśmieszkiem. Obok leżał jego kumpel w kałuży szkarłatnego płynu. Bez namysłu ruszył w moją stronę, wyciągnął nóż. Było źle. Nie umiałem władać bronią, a on, mimo że miał tylko krótki nożyk, był bardziej doświadczony. Chwyciłem miecz oburącz. Facet był wściekły. Zbliżał się do mnie z zawrotną prędkością. Czekałem na odpowiedni moment. Jeszcze chwilka, sekunda, pół sekundy. Teraz! Coś wewnątrz mnie krzyknęło. Szybkim ruchem ciałem na oślep przed sobą, na wysokości bioder. Spodziewałem się wszystkiego, oprócz tego co się stało. Miecz trafił właściciela w podbrzusze rozdzielając skórę, tworząc wielką szramę. Zdążył jednak zamachnąć nożem. Trafił mnie w ramie. Chciałem krzyczeć z bólu, ale wiedziałem, że nie mogę. Zgiął się w pół i w tym momencie, końcem sił udało mi się wbić miecz w jego klatkę piersiową. Nie wydał żadnego dźwięku. Osunął się na ziemię, a gdy wyciągnąłem moją broń z jego ciała drgnął spazmatycznie. nie ruszał się, nie żył. Podszedłem do niego. Ramie bolało, ale nie był to paraliżujący ból. Nóż ciągle tkwił w moim ramieniu, więc nawet zbytnio nie krwawiłem. Jedną ręką odpiąłem pochwę od jego pasa i schowałem katanę. Zakręciło mi się w głowie, ale się opanowałem. Spojrzałem za siebie i zauważyłem Desmonta bladego jak ściana. Wyszczerzyłem się do niego i przywołałem krótkim gestem.
-Musisz mi pomóc. Boję się, że zaraz zemdleję. -Powiedziałem, gdy już znalazł się obok mnie. Kiwnął głową i chwycił za rękojeść noża, chcąc go wyciągnąć z mojego ciała. - Stój! Nie wyciągaj go! Puki tkwi w ranie hamuje wypływ krwi. Jeśli go wyrwiesz, otworzysz ranę i się wykrwawię.
-Cholera! To co mam zrobić!? Coś ty zrobił!? - był wściekły i przerażony jednocześnie.
-Weź kurtkę i zmywamy się stąd. po drodze wstąpimy do Brabarossa. Tam wszyscy są urżnięci więc nawet nie zauważą, że weszliśmy. Spytasz barmana o apteczkę i jakoś w koncie się opatrzę. Pomożesz mi?
Westchnął ciężko i skinął głową. Ruszył po moją kurtkę i zarzucił mi na ramiona. Skrzywiłem się lekko z bólu, gdy kurtka zahaczyła o sterczący nóż. Chwycił mnie za zdrową rękę i ruszyliśmy do baru. Nikt nas nie gonił. Nikt nie zauważył śmierci dwóch ochroniarzy. W myślach odhaczyłem dwa numerki: 2 i 3. Zawsze to mniej roboty na przyszłość.
piątek, 29 maja 2015
niedziela, 17 maja 2015
Rozdział X
Wena odpłynęła i nie wydaje mi się, żeby miała szybko wrócić :c Ale muszę napisać, bo obiecałam sobie, że będę pisać. Dopiero teraz zauważyłam, że wątek troszkę zbyt się rozwinął i może zająć dość sporo czasu, zanim dojdę do czegoś konkretnego, bywa. Ale będę kontynuować w takim tempie w jakim zaczęłam. Miłego czytania. Pamiętajcie, każdy komentarz jest dla mnie wiele wart i niesamowicie motywuje do dalszego pisania ;)
*******************************************************************************
-Ol... Oli...Oliwier!- Szarpnięcie. Błyskawicznie otworzyłem oczy. Gdzie byłem? Rozejrzałem się wciąż niezbyt przytomnie. Leżałem na twardym chodniku. Przede mną ktoś klęczał. Kto to był?
-Całe szczęście, nic ci nie jest. Co tu robisz? Dobrze się czujesz? Co się w ogóle stało? -Głos brzmiał dziwnie znajomo. Zmrużyłem lekko oczy i dopiero po chwili rozpoznałem chłopaka przy mnie. Desmont. Na jego twarzy wciąż były siniaki przypominające o niedawnym pobiciu. Niedawnym... Cholera!
-Który dzisiaj jest!? -Wstałem energicznie, co wywołało zawroty głowy. Chwyciłem się ramienia chłopaka. Poczułem lekko zarysowane mięśnie pod ciepłą bluzą. Patrzył na mnie z troską.
-10 stycznia. Zniknąłeś 5 dni temu. Nawet nie wiesz jak się martwiłem. -Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego podejrzliwie.
-O mnie nikt się nie martwi.- Wymamrotałem. Mój głos brzmiał jakbym oświadczał mu że za chwilę go zabije. Idealnie.- Powinieneś mnie zostawić, twoja dziewczyna prawie mnie zabiła. Gdyby nie...- Za dużo gadam. Dlaczego przy nim tak dużo mówię? Przecież zawsze wszystko zostawało w mojej głowie. A teraz? Paplam jak jakaś pieprzona nastolatka.
-Gdyby nie co? Jak niby moja dziewczyna mogła cię zabić? Nie rozumiem.
-Bo jesteś tępy. -Wciąż z nim rozmawiałem? Po cholerę? Przecież.. -Gdybyś nie był idiotą to byś ze mną nie gadał. Proste.
Wstałem bez jego pomocy. Widać działanie leku nasennego minęło. Nic mi nie było, ale wspomnienie miękkiego materaca pozostało. Zaraz... Kurtka! Miałem ją na sobie i chyba tylko dzięki temu przeżyłem drzemkę na lodowatym chodniku.
-Słuchaj chcę po prostu szczerze pogadać i podziękować.
-Heeeee? Podziękować? Za co? Przecież gdyby nie ja to do niczego by nie doszło?
-Kurde, nie ułatwiasz, okej? Pomogłeś mi, gdyby nie ty to nie wiem co by mi zrobili. Koniec tematu, ok?
-To ty zacząłeś tę rozmowę, nie ja. Możesz skończyć kiedy zechcesz.
Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie. Zaraz mnie dogonił i wyrównał krok. Popatrzyłem na niego i mimowolnie lekko się uśmiechnąłem. Zauważył to i zaraz wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
-O co chodzi z Jeni? Znaczy z moją laską? Nie możliwe, żeby chciała coś ci zrobić. Ona...
-Gdy wracałem ze szkoły stanęła mi na drodze. Zaczęła ryczeć, i prosić mnie, żebym się z tobą nie zadawał. Powiedziałem jej prawdę, czyli że to ty się przyczepiłeś -w tym momencie znowu się uśmiechnął, sukinsyn.- i że powinna pogadać ale z tobą. Jeszcze chwile się o coś kłóciłyśmy i dała mi w twarz. Miała jakiś pierścionek z igiełką, na którą coś wylała. Próbowała mnie otruć i...
-Co cię uratowało?
-Chyba tylko jej mała wiedza na temat trucizn.
-Nie wierzę... ale z tego wynika że.. nie przeżyłbyś 5 nocy na betonie. Ukrywasz coś?
-Po pierwsze to nie jesteśmy jeszcze na tyle blisko, żebym mógł mówić ci całą prawdę a po drugie to muszę iść na 33 ulicę. Będziesz się za mną wlekł?
-Nie idziesz do bidula? Nie powinieneś być głodny? Coś mi tu śmierdzi. I jeszcze 33 ulica, Oli coś jest nie tak. Ale idę, bo co będę robił. Mam czas a ty nie masz towarzystwa.
Zatrzymałem się. Popatrzyłem na niego zimnym wzrokiem. Na prawdę był takim idiotą?
-Po co za mną łazisz? Próbujesz być miły, chcesz się zakumplować. Przyłapałem cię z tą twoją.. Jeni, tak? Powinieneś mnie mijać na korytarzach ze spuszczoną głową, odwracać wzrok, unikać jak ognia. Ale ty starasz się do mnie dotrzeć. Po co? Wiesz jakie będą konsekwencje, już je poznałeś albo raczej poczułeś. Ni myślisz, że będzie lepiej jak po prostu odwrócisz się i pójdziesz w swoją stronę?
-Może masz racje. -Mówił poważnie i patrzył mi prosto w oczy.- Ale zawsze jesteś sam. Nawet jeśli wszyscy cię omijają to gdy tylko znajdziesz się poza zasięgiem ich głosu sypią się obelgi, przezwiska, dziwne teorie. Nie zauważałem cię, nie wiedziałem ,że istniejesz aż do tego incydentu z Jeni. Masz racje, najpierw uciekałem, mijałem cię ze spuszczoną głową, chociaż ty i tak nie zwracałeś uwagi, jakby nic nie istniało. I wtedy zaintrygowały mnie te obelgi. Nikt z nich cię nie znał, ale każdy miał zdanie. Po tej krótkiej rozmowie w nocy okazało się, że większość złych słów jest sporo przesadzona. A poza tym, uwielbiam zagadki. Jesteś jedną wielką zagadką. Co tam siedzi pod blond włoskami? Odkryję to i dopiero wtedy zdecyduję, czy jesteś osobą godną uwagi czy nie.
Patrzyłem na niego, starając się ukryć zdziwienie. Jaki normalny facet by coś takiego powiedział? A może po prostu ja jestem nienormalny, bo mi takie słowa nie przeszłyby przez gardło. Zacząłem się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Ludzie mijali nas dziwnie się na mnie patrząc. Miałem wszystko gdzieś. Facet był na prawdę dziwny. Zanim się zorientowałem dostałem w twarz.
-Przerażające. -Powiedział teatralnie. -mieliśmy iść na ulice 33, nie?
-Ano, chodźmy. - Ten policzek mówił więcej niż cała wypowiedź Desmonta. Pomyślałem, że mogę mu zaufać. Ten ostatni raz będzie albo moim zwycięstwem albo porażką.
*******************************************************************************
-Ol... Oli...Oliwier!- Szarpnięcie. Błyskawicznie otworzyłem oczy. Gdzie byłem? Rozejrzałem się wciąż niezbyt przytomnie. Leżałem na twardym chodniku. Przede mną ktoś klęczał. Kto to był?
-Całe szczęście, nic ci nie jest. Co tu robisz? Dobrze się czujesz? Co się w ogóle stało? -Głos brzmiał dziwnie znajomo. Zmrużyłem lekko oczy i dopiero po chwili rozpoznałem chłopaka przy mnie. Desmont. Na jego twarzy wciąż były siniaki przypominające o niedawnym pobiciu. Niedawnym... Cholera!
-Który dzisiaj jest!? -Wstałem energicznie, co wywołało zawroty głowy. Chwyciłem się ramienia chłopaka. Poczułem lekko zarysowane mięśnie pod ciepłą bluzą. Patrzył na mnie z troską.
-10 stycznia. Zniknąłeś 5 dni temu. Nawet nie wiesz jak się martwiłem. -Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego podejrzliwie.
-O mnie nikt się nie martwi.- Wymamrotałem. Mój głos brzmiał jakbym oświadczał mu że za chwilę go zabije. Idealnie.- Powinieneś mnie zostawić, twoja dziewczyna prawie mnie zabiła. Gdyby nie...- Za dużo gadam. Dlaczego przy nim tak dużo mówię? Przecież zawsze wszystko zostawało w mojej głowie. A teraz? Paplam jak jakaś pieprzona nastolatka.
-Gdyby nie co? Jak niby moja dziewczyna mogła cię zabić? Nie rozumiem.
-Bo jesteś tępy. -Wciąż z nim rozmawiałem? Po cholerę? Przecież.. -Gdybyś nie był idiotą to byś ze mną nie gadał. Proste.
Wstałem bez jego pomocy. Widać działanie leku nasennego minęło. Nic mi nie było, ale wspomnienie miękkiego materaca pozostało. Zaraz... Kurtka! Miałem ją na sobie i chyba tylko dzięki temu przeżyłem drzemkę na lodowatym chodniku.
-Słuchaj chcę po prostu szczerze pogadać i podziękować.
-Heeeee? Podziękować? Za co? Przecież gdyby nie ja to do niczego by nie doszło?
-Kurde, nie ułatwiasz, okej? Pomogłeś mi, gdyby nie ty to nie wiem co by mi zrobili. Koniec tematu, ok?
-To ty zacząłeś tę rozmowę, nie ja. Możesz skończyć kiedy zechcesz.
Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem przed siebie. Zaraz mnie dogonił i wyrównał krok. Popatrzyłem na niego i mimowolnie lekko się uśmiechnąłem. Zauważył to i zaraz wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
-O co chodzi z Jeni? Znaczy z moją laską? Nie możliwe, żeby chciała coś ci zrobić. Ona...
-Gdy wracałem ze szkoły stanęła mi na drodze. Zaczęła ryczeć, i prosić mnie, żebym się z tobą nie zadawał. Powiedziałem jej prawdę, czyli że to ty się przyczepiłeś -w tym momencie znowu się uśmiechnął, sukinsyn.- i że powinna pogadać ale z tobą. Jeszcze chwile się o coś kłóciłyśmy i dała mi w twarz. Miała jakiś pierścionek z igiełką, na którą coś wylała. Próbowała mnie otruć i...
-Co cię uratowało?
-Chyba tylko jej mała wiedza na temat trucizn.
-Nie wierzę... ale z tego wynika że.. nie przeżyłbyś 5 nocy na betonie. Ukrywasz coś?
-Po pierwsze to nie jesteśmy jeszcze na tyle blisko, żebym mógł mówić ci całą prawdę a po drugie to muszę iść na 33 ulicę. Będziesz się za mną wlekł?
-Nie idziesz do bidula? Nie powinieneś być głodny? Coś mi tu śmierdzi. I jeszcze 33 ulica, Oli coś jest nie tak. Ale idę, bo co będę robił. Mam czas a ty nie masz towarzystwa.
Zatrzymałem się. Popatrzyłem na niego zimnym wzrokiem. Na prawdę był takim idiotą?
-Po co za mną łazisz? Próbujesz być miły, chcesz się zakumplować. Przyłapałem cię z tą twoją.. Jeni, tak? Powinieneś mnie mijać na korytarzach ze spuszczoną głową, odwracać wzrok, unikać jak ognia. Ale ty starasz się do mnie dotrzeć. Po co? Wiesz jakie będą konsekwencje, już je poznałeś albo raczej poczułeś. Ni myślisz, że będzie lepiej jak po prostu odwrócisz się i pójdziesz w swoją stronę?
-Może masz racje. -Mówił poważnie i patrzył mi prosto w oczy.- Ale zawsze jesteś sam. Nawet jeśli wszyscy cię omijają to gdy tylko znajdziesz się poza zasięgiem ich głosu sypią się obelgi, przezwiska, dziwne teorie. Nie zauważałem cię, nie wiedziałem ,że istniejesz aż do tego incydentu z Jeni. Masz racje, najpierw uciekałem, mijałem cię ze spuszczoną głową, chociaż ty i tak nie zwracałeś uwagi, jakby nic nie istniało. I wtedy zaintrygowały mnie te obelgi. Nikt z nich cię nie znał, ale każdy miał zdanie. Po tej krótkiej rozmowie w nocy okazało się, że większość złych słów jest sporo przesadzona. A poza tym, uwielbiam zagadki. Jesteś jedną wielką zagadką. Co tam siedzi pod blond włoskami? Odkryję to i dopiero wtedy zdecyduję, czy jesteś osobą godną uwagi czy nie.
Patrzyłem na niego, starając się ukryć zdziwienie. Jaki normalny facet by coś takiego powiedział? A może po prostu ja jestem nienormalny, bo mi takie słowa nie przeszłyby przez gardło. Zacząłem się śmiać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Ludzie mijali nas dziwnie się na mnie patrząc. Miałem wszystko gdzieś. Facet był na prawdę dziwny. Zanim się zorientowałem dostałem w twarz.
-Przerażające. -Powiedział teatralnie. -mieliśmy iść na ulice 33, nie?
-Ano, chodźmy. - Ten policzek mówił więcej niż cała wypowiedź Desmonta. Pomyślałem, że mogę mu zaufać. Ten ostatni raz będzie albo moim zwycięstwem albo porażką.
sobota, 9 maja 2015
Rozdział IX
Muszę się za siebie wziąć i zacząć uczyć matmy ;_; Ale jak mam się uczyć, kiedy w internetach tyle ciekawych rzeczy, na półce tyle ciekawych książek a w głowie tyle pomysłów na rozwój fabuły xD
***********************************************************************************
Kiedy znowu się obudziłem czułem się o wiele lepiej. Otworzyłem energicznie oczy i zaspany usiadłem na łóżku. Mój wzrok od razu powędrował na mały stolik stojący obok, na którym leżała wielka misa z zupą. Nie miałem pojęcia co to była za zupa, ale pachniała nieziemsko. Rzuciłem się na jedzenie jak jakieś zwierze, bo w końcu nic nie jadłem od 3? 4dni? Zajęło mi to chwile, ale gdy już pochłonąłem posiłek odetchnąłem i zacząłem przyglądać się tajemniczemu miejscu, w którym się znalazłem. Tym razem nie było żywej duszy, nie licząc mnie. Naprzeciwko mojego posłania znajdowały się stare drewniane drzwi, z których farba odchodziła długimi paskami. Na prawym policzku poczułem lekki powiew wiatru, ale nie było tam okna. Nie! jednak było, ale z niewiadomych dla mnie przyczyn zostało zamurowane. Zostawiono tylko niewielką dziurę zapewniającą odpowiednią ilość świeżego powietrza w pomieszczeniu. Tylko czy to powietrze na prawdę było takie świeże? Czułem znajomą woń. Zapach, który kojarzył mi się jednocześnie z dzieciństwem i którego szczerze nienawidziłem. Jigoku. Nie wynieśli mnie z gorszej części świata. Uśmiechnąłem się blado, wciąż byłem bardzo słaby. Przypomniał mi się incydent z dziewczyną Desmonta. To ona mnie otruła, byłem tego pewny, ale nie postarała się w doborze trucizny. Gdyby znała się na tym choć trochę i na prawdę chciała mnie zabić to już bym nie żył. Wstałem. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale trzymając się jedną ręką ściany udało mi się dojść do drewnianych drzwi. Chwyciłem za klamkę, niestety nie udało mi się ich otworzyć, byłem uwięziony. Mój wzrok powędrował do leżącej na ziemi czarnej kurtki. Powoli podszedłem i podniosłem ją. Wyciągnąłem z kieszenie małą karteczkę. Zrobiłem kilka słabych kroków i znów siedziałem na łóżku. Rozwinąłem papier i zacząłem czytać.
"Albert Frund, lat 47, urodzony i wychowany w Jigoku, nigdy nie był w Edenie. Przez swój majątek zyskał wysoka pozycję bossa jednego z najniebezpieczniejszych gangów. Otyły, prawdopodobnie cukrzyk. Płaci za ochronę własnej osoby.
Andrew Kill lat 33, dowodzi grupą ochraniającą Frunda. Umięśniony, zadbany, niebezpieczny. Specjalizuje się w boksie i walce krótkim nożem. Pod jego jurysdykcją znajduje się 5 ochroniarzy, których imiona i nazwiska są na tyle nie istotne, że pozwoliłem sobie ich ponumerować:
1. Wysoki brunet, dość masywny, wiek około 25 lat. Lubi krwawe bójki i wykorzystywanie kobiet bez ich pozwolenia. Specjalizuje się w walce wręcz
2.Niski blondyn, szczupły, wiek około 30 lat. Bardzo szybki i zwinny, jest dumnym właścicielem lekkiego ale wyjątkowo ostrego miecza.
3.Rudy, niski, lekka nadwaga, wiek około 40 lat. Oprócz ochrony Frunda dorabia nielegalnie wyrabiając broń. Zawsze nosi przy sobie mini arsenał, trzeba na niego wyjątkowo uważać.
4.Wysoki szatyn, umięśniony ale szczupły, wiek około 20 lat. Jest najmłodszy, łatwo daje się ponieść emocjom, choleryk, działa bez jakiegokolwiek planu, byleby osiągnąć cel.
5.Kobieta, niska szatynka, lat około 29. Jest głównym mózgiem całej bandy ale potrafi sama o siebie zadbać, biegle posługuje się nożami do rzucania. "
Przerażające-pomyślałem- zdobyli tyle informacji. A jeśli dowiedzenie się praktycznie wszystkiego o Frundzie nie stanowiło dla nich żadnego problemu, to najprawdopodobniej mnie też obserwują. Cholera. Wydaje mi się, że sam sobie kopie grób.
"Siedziba Frunda znajduje się na 33 ulicy w starym budynku tuż obok burdelu. Spędza tam około 3h dziennie zajmując się papierkową robotą i finansami całej bandy. większość dnia spędza w domu, którego lokalizacja jest wyjątkowo dobrze strzeżoną tajemnicą. Frund pojawia się w mieście zazwyczaj koło 8.00 rano, następnie po małym obchodzie centrum udaje się do swojej siedziby , z której wychodzi zazwyczaj około 13.00. Po kilku spotkaniach udaje się do domu. Często odchodzi od codziennego planu pracy, nie wraca na noc do domu, nie przychodzi do głównej siedziby lub w ogóle nie pojawia się w centrum przez cały dzień. "
Tyle informacji. Przeszedł mnie chłodny dreszcz. Na kartce było jeszcze sporo innych informacji. Struktura "siedziby" wszystkie wejścia, szyby wentylacyjne, okna, systemy alarmowe (raczej nie działająca ale nigdy nic nie wiadomo). Wszystko. Dlaczego, skoro mieli tyle informacji sami nie mogli go zabić? Czemu ja? W głowie roiło się od pytań. Postanowiłem jednak wszystko rozwikłać sam. Dopóki będą dawać mi pieniądze nie powinienem angażować się w ich sprawy, a przynajmniej oni powinni sądzić, że się nie węszę. Wziąłem głęboki wdech, zacisnąłem świstek papieru w dłoni. Podszedłem do okna i spojrzałem przez małą dziurę w zamurowanym oknie. Nie udało mi się nic zobaczyć, była po prostu za mała. Znów usiadłem na łóżku. Myślałem.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranego zamka w drzwiach. Gdy tylko drzwi się otworzyły spojrzałem w stronę wchodzącego mężczyzny. To nie był All tylko jego kumpel. Nie lubiłem go, wyglądał podejrzanie. Chociaż w sumie sam byłem teraz dość podejrzanym typkiem.
-Obudziłeś się blondi. -Stwierdził. Jego głos był zimny. Jak lód. Podszedł do mnie zdecydowanym krokiem i chwycił mnie za włosy. - Gdybyś spał ułatwiłbyś nam robotę. Musimy wydawać na ciebie mnóstwo pieniędzy, a nie tak to miało wyglądać. Jesteś dla nas jednocześnie problemem, ale All twierdzi, ze również jedynym ratunkiem. Zabawne, prawda? Taka ciota jak ty może nam jakoś pomóc? Śmieszne.
Bolało, gdy szarpał moje dość długie włosy. Ale na słowo "ciota" zmrużyłem oczy. Poczułem przypływ nienawiści, złości. Nie chciałem reagować, dopóki nie dowiem się czego chce. Nauczyłem się w ciągu ostatnich tygodni czegoś, co zawsze było moją słabością, czegoś, czego nigdy nie miałem. Stałem się cierpliwy. Parzyłem mu prosto w oczy. Uśmiechnął się.
-Ty nawet nie domyślasz się o co może na prawdę chodzić, ale dobrze. Gdybyś wiedział to...- nie skończył, obrócił głowę i spojrzał za siebie. Nikogo tam nie było.
Albo był na prawdę głupi albo chciał mnie wciągać w jakąś chorą grę. Tym, co właśnie powiedział utwierdził mnie w przekonaniu, że powinienem dowiedzieć się o tych dwóch jak najwięcej. A może nie był takim idiotą na jakiego wyglądał? Może chciał, żebym zaczął węszyć. Może to była pułapka. Cholera! Jak miałem to rozegrać?
-Wychodzimy- syknął mi prosto w twarz. Szybkim ruchem ręki wbił mi coś w ramie. Nie zdążyłem zareagować, wciąż byłem słaby. Gdy tylko wyciągnął strzykawkę z mojego ciała poczułem niewyobrażalny ciężar, gdzieś w środku. Oczy zaczęły mi się zamykać, mięśnie stały się wiotkie i niezdolne do utrzymania mojego ciężaru. Upadłbym, gdyby mnie nie trzymał. Teraz dotarło do mnie co się działo. Przypomniały mi się słowa Alla "Nie mogę ci powiedzieć gdzie jesteś, ale mogę powiedzieć co się stało". Lek usypiający. Miejsce w którym się znajdowałem, nie chcieli dopuścić, abym mógł domyślić się czegokolwiek o jego lokalizacji. Jeśli będę spał nie ma mowy, żebym zauważył cokolwiek, gdy mnie będą wynosić. Sprytne i brutalne jednocześnie. Zasnąłem.
***********************************************************************************
Kiedy znowu się obudziłem czułem się o wiele lepiej. Otworzyłem energicznie oczy i zaspany usiadłem na łóżku. Mój wzrok od razu powędrował na mały stolik stojący obok, na którym leżała wielka misa z zupą. Nie miałem pojęcia co to była za zupa, ale pachniała nieziemsko. Rzuciłem się na jedzenie jak jakieś zwierze, bo w końcu nic nie jadłem od 3? 4dni? Zajęło mi to chwile, ale gdy już pochłonąłem posiłek odetchnąłem i zacząłem przyglądać się tajemniczemu miejscu, w którym się znalazłem. Tym razem nie było żywej duszy, nie licząc mnie. Naprzeciwko mojego posłania znajdowały się stare drewniane drzwi, z których farba odchodziła długimi paskami. Na prawym policzku poczułem lekki powiew wiatru, ale nie było tam okna. Nie! jednak było, ale z niewiadomych dla mnie przyczyn zostało zamurowane. Zostawiono tylko niewielką dziurę zapewniającą odpowiednią ilość świeżego powietrza w pomieszczeniu. Tylko czy to powietrze na prawdę było takie świeże? Czułem znajomą woń. Zapach, który kojarzył mi się jednocześnie z dzieciństwem i którego szczerze nienawidziłem. Jigoku. Nie wynieśli mnie z gorszej części świata. Uśmiechnąłem się blado, wciąż byłem bardzo słaby. Przypomniał mi się incydent z dziewczyną Desmonta. To ona mnie otruła, byłem tego pewny, ale nie postarała się w doborze trucizny. Gdyby znała się na tym choć trochę i na prawdę chciała mnie zabić to już bym nie żył. Wstałem. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, ale trzymając się jedną ręką ściany udało mi się dojść do drewnianych drzwi. Chwyciłem za klamkę, niestety nie udało mi się ich otworzyć, byłem uwięziony. Mój wzrok powędrował do leżącej na ziemi czarnej kurtki. Powoli podszedłem i podniosłem ją. Wyciągnąłem z kieszenie małą karteczkę. Zrobiłem kilka słabych kroków i znów siedziałem na łóżku. Rozwinąłem papier i zacząłem czytać.
"Albert Frund, lat 47, urodzony i wychowany w Jigoku, nigdy nie był w Edenie. Przez swój majątek zyskał wysoka pozycję bossa jednego z najniebezpieczniejszych gangów. Otyły, prawdopodobnie cukrzyk. Płaci za ochronę własnej osoby.
Andrew Kill lat 33, dowodzi grupą ochraniającą Frunda. Umięśniony, zadbany, niebezpieczny. Specjalizuje się w boksie i walce krótkim nożem. Pod jego jurysdykcją znajduje się 5 ochroniarzy, których imiona i nazwiska są na tyle nie istotne, że pozwoliłem sobie ich ponumerować:
1. Wysoki brunet, dość masywny, wiek około 25 lat. Lubi krwawe bójki i wykorzystywanie kobiet bez ich pozwolenia. Specjalizuje się w walce wręcz
2.Niski blondyn, szczupły, wiek około 30 lat. Bardzo szybki i zwinny, jest dumnym właścicielem lekkiego ale wyjątkowo ostrego miecza.
3.Rudy, niski, lekka nadwaga, wiek około 40 lat. Oprócz ochrony Frunda dorabia nielegalnie wyrabiając broń. Zawsze nosi przy sobie mini arsenał, trzeba na niego wyjątkowo uważać.
4.Wysoki szatyn, umięśniony ale szczupły, wiek około 20 lat. Jest najmłodszy, łatwo daje się ponieść emocjom, choleryk, działa bez jakiegokolwiek planu, byleby osiągnąć cel.
5.Kobieta, niska szatynka, lat około 29. Jest głównym mózgiem całej bandy ale potrafi sama o siebie zadbać, biegle posługuje się nożami do rzucania. "
Przerażające-pomyślałem- zdobyli tyle informacji. A jeśli dowiedzenie się praktycznie wszystkiego o Frundzie nie stanowiło dla nich żadnego problemu, to najprawdopodobniej mnie też obserwują. Cholera. Wydaje mi się, że sam sobie kopie grób.
"Siedziba Frunda znajduje się na 33 ulicy w starym budynku tuż obok burdelu. Spędza tam około 3h dziennie zajmując się papierkową robotą i finansami całej bandy. większość dnia spędza w domu, którego lokalizacja jest wyjątkowo dobrze strzeżoną tajemnicą. Frund pojawia się w mieście zazwyczaj koło 8.00 rano, następnie po małym obchodzie centrum udaje się do swojej siedziby , z której wychodzi zazwyczaj około 13.00. Po kilku spotkaniach udaje się do domu. Często odchodzi od codziennego planu pracy, nie wraca na noc do domu, nie przychodzi do głównej siedziby lub w ogóle nie pojawia się w centrum przez cały dzień. "
Tyle informacji. Przeszedł mnie chłodny dreszcz. Na kartce było jeszcze sporo innych informacji. Struktura "siedziby" wszystkie wejścia, szyby wentylacyjne, okna, systemy alarmowe (raczej nie działająca ale nigdy nic nie wiadomo). Wszystko. Dlaczego, skoro mieli tyle informacji sami nie mogli go zabić? Czemu ja? W głowie roiło się od pytań. Postanowiłem jednak wszystko rozwikłać sam. Dopóki będą dawać mi pieniądze nie powinienem angażować się w ich sprawy, a przynajmniej oni powinni sądzić, że się nie węszę. Wziąłem głęboki wdech, zacisnąłem świstek papieru w dłoni. Podszedłem do okna i spojrzałem przez małą dziurę w zamurowanym oknie. Nie udało mi się nic zobaczyć, była po prostu za mała. Znów usiadłem na łóżku. Myślałem.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk otwieranego zamka w drzwiach. Gdy tylko drzwi się otworzyły spojrzałem w stronę wchodzącego mężczyzny. To nie był All tylko jego kumpel. Nie lubiłem go, wyglądał podejrzanie. Chociaż w sumie sam byłem teraz dość podejrzanym typkiem.
-Obudziłeś się blondi. -Stwierdził. Jego głos był zimny. Jak lód. Podszedł do mnie zdecydowanym krokiem i chwycił mnie za włosy. - Gdybyś spał ułatwiłbyś nam robotę. Musimy wydawać na ciebie mnóstwo pieniędzy, a nie tak to miało wyglądać. Jesteś dla nas jednocześnie problemem, ale All twierdzi, ze również jedynym ratunkiem. Zabawne, prawda? Taka ciota jak ty może nam jakoś pomóc? Śmieszne.
Bolało, gdy szarpał moje dość długie włosy. Ale na słowo "ciota" zmrużyłem oczy. Poczułem przypływ nienawiści, złości. Nie chciałem reagować, dopóki nie dowiem się czego chce. Nauczyłem się w ciągu ostatnich tygodni czegoś, co zawsze było moją słabością, czegoś, czego nigdy nie miałem. Stałem się cierpliwy. Parzyłem mu prosto w oczy. Uśmiechnął się.
-Ty nawet nie domyślasz się o co może na prawdę chodzić, ale dobrze. Gdybyś wiedział to...- nie skończył, obrócił głowę i spojrzał za siebie. Nikogo tam nie było.
Albo był na prawdę głupi albo chciał mnie wciągać w jakąś chorą grę. Tym, co właśnie powiedział utwierdził mnie w przekonaniu, że powinienem dowiedzieć się o tych dwóch jak najwięcej. A może nie był takim idiotą na jakiego wyglądał? Może chciał, żebym zaczął węszyć. Może to była pułapka. Cholera! Jak miałem to rozegrać?
-Wychodzimy- syknął mi prosto w twarz. Szybkim ruchem ręki wbił mi coś w ramie. Nie zdążyłem zareagować, wciąż byłem słaby. Gdy tylko wyciągnął strzykawkę z mojego ciała poczułem niewyobrażalny ciężar, gdzieś w środku. Oczy zaczęły mi się zamykać, mięśnie stały się wiotkie i niezdolne do utrzymania mojego ciężaru. Upadłbym, gdyby mnie nie trzymał. Teraz dotarło do mnie co się działo. Przypomniały mi się słowa Alla "Nie mogę ci powiedzieć gdzie jesteś, ale mogę powiedzieć co się stało". Lek usypiający. Miejsce w którym się znajdowałem, nie chcieli dopuścić, abym mógł domyślić się czegokolwiek o jego lokalizacji. Jeśli będę spał nie ma mowy, żebym zauważył cokolwiek, gdy mnie będą wynosić. Sprytne i brutalne jednocześnie. Zasnąłem.
niedziela, 3 maja 2015
Rozdział VIII
Krótka przerwa, wybaczcie ale przed maturami miałam w szkole małą masakrę, ale teraz długi weekend, więc może oprócz tego rozdziału uda mi się jeszcze jeden wrzucić. Przy okazji pracuję nad one-shotem z paringiem z anime, ale to na razie tajemnica xD
Miłego czytania <3
***********************************************************************************
Ciepło, przyjemne ciepło otulało moje ciało. Uzależniające, kojące. Ciepło. Otulony w grubą kurtkę szedłem powoli wąskimi, brudnymi uliczkami. Uśmiechałem się. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Byłem po prostu wesoły. Dobry humor? Na mojej twarzy często gościł złośliwy uśmieszek, ale zazwyczaj byłem poważny. Życie nie było czymś, z czego mógłbym czerpać radość. Przynosiło raczej ból, cierpienie, zwątpienie. Ale teraz było inaczej. I pomyśleć, że jeden głupi przedmiot może kogoś uratować. Uratować przed ciemnością, którą każdy miał gdzieś głęboko wewnątrz siebie.
Zamknąłem na chwile oczy, wciągnąłem w płuca mroźne powietrze i pierwszy raz w życiu ta czynność sprawiła mi tyle radości.
- Czekałam na ciebie- lekko drżący kobiecy głos. Otworzyłem oczy przede mną stała drobna jasnowłosa dziewczyna, sporo niższa ode mnie. Widziałem ją już dwukrotnie, za każdym razem w dość niesprzyjających rozmowie okolicznościach. Jeszcze dzisiaj rano. Tak, ona była jedyną osobą, która próbowała ratować Desmonta. Jedyną oprócz mnie. Patrzyłem na nią lodowatym wzrokiem. Cała rozpierająca mnie radość ulotniła się gdzieś i nie było po niej już śladu.
- Masz do mnie jakąś sprawę?
- Tak. Jedną i wydaje mi się, że wiesz jaką.
-Nie mam bladego pojęcia - teatralnie rozłożyłem ręce. Zmierzyła mnie wzrokiem. Próbowała tego nie okazywać, ale się bała, widziałem to w jej brązowych oczach.
-Chcę, żebyś zostawił Desmonta w spokoju. Nie odzywaj się do niego, nie zbliżaj, nawet na niego nie patrz. Rozumiesz o co mi chodzi?
-Rozumiem, tylko jest jeden problem, wiesz? To on się do mnie przyczepił a nie ja do niego. Porozmawiaj z nim a nie ze mną. Myślę, że...
-To nie jego wina! - wrzasnęła tak niespodziewanie, że moja maska obojętności rozpadła się w ułamku sekundy. - Gdyby cię nie było nie miałby żadnych problemów. To twoja wina, to twoja wina bo żyjesz. Powinieneś nigdy się nie urodzić! - uderzyła mnie w twarz, ukłucie.
Poczułem coś dziwnego. Jakby ktoś rozżarzonym kawałkiem metalu wypalił na wylot dziurę w moim ciele. Odruchowo spojrzałem w dól i chwyciłem się za brzuch, nie było śladu po żadnym skaleczeniu a co dopiero po poważnej ranie. Co się stało? Zachwiałem się na nogach. Świat zaczął wirować. Wyciągnąłem rękę w jej stronę, a ona patrzyła na mnie przerażona, musiałem wyglądać strasznie, odsunęła się kilka kroków.
-Pomóż mi...- wyszeptałem. Poczułem jak moje ciało uderza o chłodną ziemie. Było mi jednocześnie gorąco i zimno. Resztkami sił starałem się nie zamykać oczu, nie mogłem stracić przytomności. Ale nagle lodowata ziemia stała się taka wygodna, moje ciało było ciężkie, jakbym cały dzień ciężko pracował fizycznie, a przecież nic nie robiłem. Widziałem jak uciekała. Ciemność, "co się dzieje?". To była moja ostatnia myśl.
Usłyszałem jakieś niewyraźne dźwięki, wszystko wydawało się takie ciężkie, a zwłaszcza powieki. Oddychałem z trudem a za każdym razem kiedy powietrze przepływało przez moje płuca czułem niewyobrażalny ból. Głos. Najpierw niewyraźny. Nawet nie starałem się wsłuchać w słowa, chciałem zasnąć. Podczas snu nic nie czułem, ani ciężaru mojego własnego ciała, ani bólu. Jednak jakby na przekór mnie słowa nabierały kształtu. Zaczynałem rozróżniać pojedyncze wyrazy. Rozmawiali. Kto? Rozpoznawałem jeden z głosów, ale nie potrafiłem przypomnieć sobie do kogo należał.
-Nie powinieneś był go tu przyprowadzać. Sprowadzi na nas kłopoty, jestem tego pewien.
-Już mamy kłopoty, a on jest prawdopodobnie jedyną osobą, która może nam pomóc.
-Na pewno nie jedyną, po prostu jesteś leniwy All. Nie możesz znaleźć nikogo lepszego i trzymasz się wersji, że nikt nie może go zastąpić.
-Słuchaj to nie tak...- urwał. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że otworzyłem oczy i od dłuższego czasu wpatrywałem się w dwie niewyraźne sylwetki. Nie potrafiłem zogniskować wzroku ale mimo to rozpoznałem jednego z nich. Jego głos wydawał mi się bliski, a twarz była młoda. Chociaż był sporo starszy ode mnie to nie można było nazwać go starym. Teraz oboje patrzyli na mnie. Kręciło mi się w głowie. Wszystko mnie bolało, próbowałem wstać.
-Stój! - krzyknął mój "pracodawca". -Nie powinieneś wstawać. Leż i odpoczywaj.
-Co się stał...- ręce, na których opierałem ciężar ciała ugięły się i upadłem na... miękki materac? Gdzie ja do cholery byłem?
-Kurwa. Miał dla nas odwalić tylko czarną robotę, a teraz mamy szczeniaka na głowie, mimo że nic jeszcze nie zrobił. Chyba macie sobie do pogadania, wychodzę.- obcy mężczyzna szybkim krokiem wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Mój wzrok błędnie krążył po pokoju. Nie mogłem się na niczym skupić, co tu się cholera działo?
-Pewnie jesteś lekko zdezorientowany. Rozumiem cię, nie mogę powiedzieć ci gdzie jesteś, ale mogę powiedzieć co się stało. Ktoś cię otruł
Otruł? Kiedy? Jak? Kto? Nagle olśnienie. Piekący policzek, Ukłucie. Podniosłem rękę w kierunku twarzy. Na policzku znajdowała się mała ranka, którą wyczułem opuszkami palców. Spojrzałem na stojącego obok mężczyznę.
-Dobrze kombinujesz młody. Nie wiem kto cie tak urządził, ale prawdopodobnie to skaleczenie jest wszystkiemu winne. Znalazłem się leżącego na ulicy. Jesteś mi potrzebny i to bardzo. Dlatego tu jesteś, dlatego jeszcze żyjesz. - Do czego byłem mu potrzebny? Przecież mógł wynająć każdego pierwszego lepszego małolata, ba nawet niejeden dorosły nie pogardziłby taką robotą. Porządne pieniądze. Ludzkie życie nie ma tu nic do rzeczy. Tylko dlaczego ja? Jeśli by się postarał to kolejki brudnych mieszkańców Jigoku ustawiałby się by tylko spełnić jego żądanie.
-Czemu ja? -wymówiłem moje myśli na głos, z wielkim wysiłkiem. Patrzył na mnie zdziwiony.
-Nie wiesz czemu?- Jego oczy były okrągłe. Co go tak zaskoczyło? Przecież byłem jak każdy inny chłopak z ulicy. Wyróżniał mnie tylko kolor włosów i oczu, i sylwetka, i postawa. Dobra różniłem się ale tylko wyglądem. W środku byłem tak samo brudny jak wszyscy inni.
-Ile spałem?
-Jakieś trzy dni.- te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Energicznie się podniosłem i usiadłem. Natychmiast tego pożałowałem. Mięśnie odmawiały współpracy. Resztkami sił udało mi się utrzymać ciało w pozycji siedzącej. Ciężko oddychałem.
-Zostaniesz tu kolejne trzy dni, potem odstawimy się do domu. Zaczniesz się przygotowywać do powierzonego zadania. Cholera potrzebuję cię!
Masa pytań napłynęła do głowy. Powieki ciążyły, mięśnie drgały. Nie wytrzymałem. Poczułem tylko uderzenie ciała o miękki materac. Sen był prawdziwym ukojeniem.
Miłego czytania <3
***********************************************************************************
Ciepło, przyjemne ciepło otulało moje ciało. Uzależniające, kojące. Ciepło. Otulony w grubą kurtkę szedłem powoli wąskimi, brudnymi uliczkami. Uśmiechałem się. Już dawno nie czułem się tak dobrze. Byłem po prostu wesoły. Dobry humor? Na mojej twarzy często gościł złośliwy uśmieszek, ale zazwyczaj byłem poważny. Życie nie było czymś, z czego mógłbym czerpać radość. Przynosiło raczej ból, cierpienie, zwątpienie. Ale teraz było inaczej. I pomyśleć, że jeden głupi przedmiot może kogoś uratować. Uratować przed ciemnością, którą każdy miał gdzieś głęboko wewnątrz siebie.
Zamknąłem na chwile oczy, wciągnąłem w płuca mroźne powietrze i pierwszy raz w życiu ta czynność sprawiła mi tyle radości.
- Czekałam na ciebie- lekko drżący kobiecy głos. Otworzyłem oczy przede mną stała drobna jasnowłosa dziewczyna, sporo niższa ode mnie. Widziałem ją już dwukrotnie, za każdym razem w dość niesprzyjających rozmowie okolicznościach. Jeszcze dzisiaj rano. Tak, ona była jedyną osobą, która próbowała ratować Desmonta. Jedyną oprócz mnie. Patrzyłem na nią lodowatym wzrokiem. Cała rozpierająca mnie radość ulotniła się gdzieś i nie było po niej już śladu.
- Masz do mnie jakąś sprawę?
- Tak. Jedną i wydaje mi się, że wiesz jaką.
-Nie mam bladego pojęcia - teatralnie rozłożyłem ręce. Zmierzyła mnie wzrokiem. Próbowała tego nie okazywać, ale się bała, widziałem to w jej brązowych oczach.
-Chcę, żebyś zostawił Desmonta w spokoju. Nie odzywaj się do niego, nie zbliżaj, nawet na niego nie patrz. Rozumiesz o co mi chodzi?
-Rozumiem, tylko jest jeden problem, wiesz? To on się do mnie przyczepił a nie ja do niego. Porozmawiaj z nim a nie ze mną. Myślę, że...
-To nie jego wina! - wrzasnęła tak niespodziewanie, że moja maska obojętności rozpadła się w ułamku sekundy. - Gdyby cię nie było nie miałby żadnych problemów. To twoja wina, to twoja wina bo żyjesz. Powinieneś nigdy się nie urodzić! - uderzyła mnie w twarz, ukłucie.
Poczułem coś dziwnego. Jakby ktoś rozżarzonym kawałkiem metalu wypalił na wylot dziurę w moim ciele. Odruchowo spojrzałem w dól i chwyciłem się za brzuch, nie było śladu po żadnym skaleczeniu a co dopiero po poważnej ranie. Co się stało? Zachwiałem się na nogach. Świat zaczął wirować. Wyciągnąłem rękę w jej stronę, a ona patrzyła na mnie przerażona, musiałem wyglądać strasznie, odsunęła się kilka kroków.
-Pomóż mi...- wyszeptałem. Poczułem jak moje ciało uderza o chłodną ziemie. Było mi jednocześnie gorąco i zimno. Resztkami sił starałem się nie zamykać oczu, nie mogłem stracić przytomności. Ale nagle lodowata ziemia stała się taka wygodna, moje ciało było ciężkie, jakbym cały dzień ciężko pracował fizycznie, a przecież nic nie robiłem. Widziałem jak uciekała. Ciemność, "co się dzieje?". To była moja ostatnia myśl.
Usłyszałem jakieś niewyraźne dźwięki, wszystko wydawało się takie ciężkie, a zwłaszcza powieki. Oddychałem z trudem a za każdym razem kiedy powietrze przepływało przez moje płuca czułem niewyobrażalny ból. Głos. Najpierw niewyraźny. Nawet nie starałem się wsłuchać w słowa, chciałem zasnąć. Podczas snu nic nie czułem, ani ciężaru mojego własnego ciała, ani bólu. Jednak jakby na przekór mnie słowa nabierały kształtu. Zaczynałem rozróżniać pojedyncze wyrazy. Rozmawiali. Kto? Rozpoznawałem jeden z głosów, ale nie potrafiłem przypomnieć sobie do kogo należał.
-Nie powinieneś był go tu przyprowadzać. Sprowadzi na nas kłopoty, jestem tego pewien.
-Już mamy kłopoty, a on jest prawdopodobnie jedyną osobą, która może nam pomóc.
-Na pewno nie jedyną, po prostu jesteś leniwy All. Nie możesz znaleźć nikogo lepszego i trzymasz się wersji, że nikt nie może go zastąpić.
-Słuchaj to nie tak...- urwał. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że otworzyłem oczy i od dłuższego czasu wpatrywałem się w dwie niewyraźne sylwetki. Nie potrafiłem zogniskować wzroku ale mimo to rozpoznałem jednego z nich. Jego głos wydawał mi się bliski, a twarz była młoda. Chociaż był sporo starszy ode mnie to nie można było nazwać go starym. Teraz oboje patrzyli na mnie. Kręciło mi się w głowie. Wszystko mnie bolało, próbowałem wstać.
-Stój! - krzyknął mój "pracodawca". -Nie powinieneś wstawać. Leż i odpoczywaj.
-Co się stał...- ręce, na których opierałem ciężar ciała ugięły się i upadłem na... miękki materac? Gdzie ja do cholery byłem?
-Kurwa. Miał dla nas odwalić tylko czarną robotę, a teraz mamy szczeniaka na głowie, mimo że nic jeszcze nie zrobił. Chyba macie sobie do pogadania, wychodzę.- obcy mężczyzna szybkim krokiem wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Mój wzrok błędnie krążył po pokoju. Nie mogłem się na niczym skupić, co tu się cholera działo?
-Pewnie jesteś lekko zdezorientowany. Rozumiem cię, nie mogę powiedzieć ci gdzie jesteś, ale mogę powiedzieć co się stało. Ktoś cię otruł
Otruł? Kiedy? Jak? Kto? Nagle olśnienie. Piekący policzek, Ukłucie. Podniosłem rękę w kierunku twarzy. Na policzku znajdowała się mała ranka, którą wyczułem opuszkami palców. Spojrzałem na stojącego obok mężczyznę.
-Dobrze kombinujesz młody. Nie wiem kto cie tak urządził, ale prawdopodobnie to skaleczenie jest wszystkiemu winne. Znalazłem się leżącego na ulicy. Jesteś mi potrzebny i to bardzo. Dlatego tu jesteś, dlatego jeszcze żyjesz. - Do czego byłem mu potrzebny? Przecież mógł wynająć każdego pierwszego lepszego małolata, ba nawet niejeden dorosły nie pogardziłby taką robotą. Porządne pieniądze. Ludzkie życie nie ma tu nic do rzeczy. Tylko dlaczego ja? Jeśli by się postarał to kolejki brudnych mieszkańców Jigoku ustawiałby się by tylko spełnić jego żądanie.
-Czemu ja? -wymówiłem moje myśli na głos, z wielkim wysiłkiem. Patrzył na mnie zdziwiony.
-Nie wiesz czemu?- Jego oczy były okrągłe. Co go tak zaskoczyło? Przecież byłem jak każdy inny chłopak z ulicy. Wyróżniał mnie tylko kolor włosów i oczu, i sylwetka, i postawa. Dobra różniłem się ale tylko wyglądem. W środku byłem tak samo brudny jak wszyscy inni.
-Ile spałem?
-Jakieś trzy dni.- te słowa podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Energicznie się podniosłem i usiadłem. Natychmiast tego pożałowałem. Mięśnie odmawiały współpracy. Resztkami sił udało mi się utrzymać ciało w pozycji siedzącej. Ciężko oddychałem.
-Zostaniesz tu kolejne trzy dni, potem odstawimy się do domu. Zaczniesz się przygotowywać do powierzonego zadania. Cholera potrzebuję cię!
Masa pytań napłynęła do głowy. Powieki ciążyły, mięśnie drgały. Nie wytrzymałem. Poczułem tylko uderzenie ciała o miękki materac. Sen był prawdziwym ukojeniem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)